sobota, 22 lutego 2014

Pozorność dwudziesta. Ostatnia.


Kwiecień, 2013 rok.
Dzieło

"Kiedy mrok pada na Was
Nie wiecie, co zrobić
Nic do czego się przyznacie
Nie sprawi, że będę Was mniej kochać..."

- Mamo, wróć do nas...

Szepcze cicho we włosy najważniejszej dla siebie kobiety. Przytula się z całej siły do jej śpiącej sylwetki. Małe rączki zaciska na jej karku. Boi się. Tak strasznie boi się, że może ją stracić. Płacze. Jest przecież jedynie dzieckiem. Nie ma nadprzyrodzonych mocy czy czarodziejskiej różdżki, tak jak postacie z bajek, które ogląda. W jego młodej główce nie mieści się to; że od jutra musiałby budzić się codziennie do szkoły sam; że nikt nie odsłaniałby mu zasłon w małym pokoiku; że nie zjadłby już więcej ulubionych naleśników z powidłami w sobotni poranek na śniadanie serwowanych przez jego mamę; że nie zrobiłby już sobie z nią żadnego śmiesznego zdjęcia; że nie poszedłby jesienią na spacer do parku, żeby obsypać ją masą kolorowych liści; że już więcej by się do niej nie przytulił i nie powiedział, jak bardzo ją kocha. Bo kocha. Najmocniej na świecie

- Kocham Cię, Mamo... Mam nadzieję, że mnie słyszysz, bo muszę ci coś powiedzieć. Nie możesz się już nie obudzić, nie możesz zostawić mnie i taty... Ja jestem za mały, żeby ciebie stracić, a już na pewno nie przez ciocię Agatę... Tęsknię za tobą i tatą, ale jak byliście razem, jak tata mieszkał z nami... Nie musicie mi mówić, co się stało, ale musicie być szczęśliwi... A bez ciebie, Mamo, tata nie będzie szczęśliwy i uśmiechnięty... Obaj cię potrzebujemy... 

Przez całe te prawie pół roku do dnia dzisiejszego doskonale widział; jak jego rodzice kłócą się, bo wtedy chował się pod kołdrę na swoim łóżku; jak mama płacze po kątach, bo wtedy podchodził do niej i mocno przytulał; jak tata wybiegał z domu, by uspokoić się w samochodzie, bo ubierał się i szedł za nim, by posłuchać piosenek Dżemu, które mu się tak bardzo spodobały; jak babcia próbowała wytłumaczyć mu to, co dzieje się naprawdę, bo jako jedyna chciałaby z nim szczera; jak wszyscy wokół pytają się, czy to prawda, że jego rodziny już nie ma, bo wtedy najbardziej go to wszystko bolało. Nie, jego rodzina wciąż była. W lekko naruszonym stanie, ale nadal trwała. To on, mały sześcioletni chłopczyk był łącznikiem między swoimi rodzicami. To on mimo wszystkich ich błędów potrafił ich scalić. Bo w końcu jest ich Dziełem, a autorów dzieła nie da się rozdzielić. Zawsze będą przypisani do swojej "pracy".

- Tato, powiedz coś...
- Oli, proszę cię... Ja nic nie mogę...
- Możesz tato! Sam mi mówiłeś, że jeśli się kocha, to można wszystko...
- Synku... - przytula go do ciebie, zamykając w ojcowskich ramionach.

Jeszcze kilka dni temu, to on sam leżał na szpitalnym łóżku, przy którym codziennie po kilka godzin przesiadywała jego Mama. Pamięta, jak ściskała jego dłoń, tak jak teraz robi to on. W głowie nadal huczą mu jej słowa, gdy zakazywała mu dalej spać i prosiła, by otworzył oczy. Słyszał wszystko. Każde jej słowo, każdą prośbę, każde błaganie do Boga. Teraz on może jedynie to robić. Może swoim dziecięcym głosikiem mówić do niej, prosząc jednocześnie Pana Boga, by nie odbierał mu Mamy. Może ułożyć swoją główkę przy jej ramieniu i przytulać się do jej bezwładnego ciała. Może być tu i czekać, jak jego rodzicielka otworzy oczy; by móc powiedzieć jej, jak bardzo mocno ją kocha; by pocałować ją w policzek; by usłyszeć jej wspaniały głos. Mimo tak młodego wieku wie, że gdyby tylko mógł, zrobiłby to, co i Ona by zrobiła. Gdyby tylko mógł, sam oddał by jej swoje życie. Podarowałby jej dar, który ona dała mu kilka lat wcześniej.

-  Mamo! - niemal krzyknął, zwołując tym ojca i pielęgniarki. - Kocham Cię, Mamo...
- Ja ciebie mocniej, Synku... - obejmuje go delikatnie, całując w czoło.



On

"To będzie moje ostatnie wyznanie
"Kocham Cię" nigdy nie było błogosławieństwem
Wyszeptane, jak gdyby był to sekret
Wypowiedziane tylko po to, by przekląć tę, która je usłyszy
Tę o ciężkim sercu

Maj, 2013 rok.

Nie liczyła się dla ciebie symbolika słów, które wypowiadasz. Nie zwracasz uwagi na to, jak intonujesz swoje wypowiedzi. Przecież każde słowo znaczy zawsze to samo, prawda? Dla ciebie nie było różnicy w tym, jak mówisz, do kogo i co. Liczył się sam przekaz, bo zawsze miał znaczyć to, co chciałeś przekazać. Skąd miałeś wiedzieć, że każde twoje słowo interpretować można różnie, a to najważniejsze w życiu człowieka wyznanie nie zawsze było traktowane za prawdziwe. Przecież jesteś jedynie mężczyzną, nie wiesz, co może myśleć kobieta. A szczególnie nie wiesz, co myśli twoja żona, gdy mówisz, jak bardzo ją kochasz. Ty wiesz, co znaczą twoje słowa, ona teoretycznie również powinna wiedzieć, ale mimo wszystko zawsze była niepewna niektórych twoich wyznań. Teraz wiesz doskonale, że "kochać" można jedynie prosto z serca.

Po ostatnich wydarzeniach zrozumiałeś, że każde słowo znaczy coś więcej, niż ci się wydawało. Widząc, jak Dagmara pada bezwładnie na podłogę poczułeś się tak, jakby ktoś rozerwał cię na setki drobnych elementów, a tym kimś była Agata. Z perspektywy czasu zdajesz sobie sprawę, jak bardzo was wszystkich wyniszczała, by dotrzeć do celu. Zamykające się oczy Dagmary uświadomiły ci to, jak wiele mógłbyś w tamtej chwili stracić. Całe życie przekreślone zostałoby grubną, czerwoną linią; wszystkie wspomnienia zostałyby jedynie w pamięci; każda spędzona wspólnie chwila nigdy nie miałaby kontynuacji, nie zostałaby już nigdy powtórzona; u twojego boku już nigdy nie stanęłaby najpiękniejsza kobieta na świecie, która jest twoją żoną. Nie umiałbyś żyć dalej, gdyby Jej już obok nie było. Twoje życie przestałoby mieć sens.

-  Mamo wróć już do domu - Oliwier od wejścia do sali zagaduje Dagmarę, uśmiechając się.
- Wrócę Synku... Możliwe, że już dziś - widzisz jak dwie najważniejsze osoby w twoim życiu przytulają się do ciebie. - Michał... - głos żony nakazuje ci dołączyć do Niej i Malca. Kochasz ich najmocniej na świecie.

Po załatwieniu formalności, wypisaniu recepty i słownych uwag od lekarza na plecy zarzucasz torbę z rzeczami żony, chwytasz jej dłoń i razem z synkiem zabieracie ją do domu. Nie do mieszkania w centrum miasta, lecz do dużego, pięknego domu na obrzeżach. Na niedawne osiedle nie mógłbyś już spokojnie wracać, czy zostawiać tu swoją rodzinę samą. Prace wykończeniowe zostały przyspieszone i już od dziś zamieszkacie w wymarzonym domu. W miejscu, gdzie wszystkie złe wspomnienia ukryją się z tyłu waszych głów, gdzie zacznie liczyć się jedynie teraźniejszość. To ma być niespodzianka. Ani Dagmara ani Oliwier nie wiedzą, że zabierzesz ich do nowego domu, o którym myślą, że jest jeszcze w budowie. Na ich pytanie dotyczące celu podróży odpowiadasz jedynie, że na pewno będą zadowoleni. Po minie żony wiesz, że domyśla się, dokąd zmierzacie. Jej uśmiech jest najlepszym lekarstwem na całe zło.

- To nasz nowy dom - mówisz, otwierając drzwi. 
- Michał, ale jak ty to zrobiłeś?
- Chłopaki mi pomagali wszystko tu przewieść. Ale nie myśl o tym - chwytasz jej twarz w swoje dłonie. - Kocham Cię, Daguś... - opierasz swoje czoło o jej głowę.
- Michał, proszę...
- Daguś, ja coś zrozumiałem... Wiem, że każde moje słowo "kocham" znaczy dla ciebie zdecydowanie coś więcej... Zrozumiałem, jak wiele razy mówiłem to odruchowo, nie zastanawiając się nad tym. Teraz wiem jedynie, że tylko Tobie mogę to powiedzieć... Kocham Cię... Tak zwyczajnie, ale i magicznie... Ja...
- Zamknij się i wreszcie mnie pocałuj...



Ona

"Moja miłość ma betonowe stopy
Moja miłość jest żelazną kulą
Przykutą do Twych kostek
Nad wodospadem

Jestem taka ciężka, ciężka
Ciężka w Twoich ramionach
Jestem taka ciężka, ciężka
Ciężka w Twoich ramionach"

Grudzień, 2014 rok.

- Mamo, Weronika się chyba znów zesikała!
- Zawołaj tatę.
- Ale on choinkę ubiera.

Twoje uczucia to sfera, której do niedawna nie znałaś nawet ty sama. Do niedawna myślałaś, że wiesz doskonale, co to znaczy kochać i być kochaną. Wyobrażałaś sobie, że tak właśnie wygląda idealne życie. Twoje serce kłębiło w sobie masę uczuć, jednak nie umiałaś odpowiednio dopasować ich do danej osoby. Jednakże od każdego oczekiwałaś szczerości i prawdy w wyznaniach. Pamiętasz, jak wiele razy płakałaś, zamiast cieszyć się z tego, że usłyszałaś dwa najpiękniejsze słowa dla kobiety od swojego męża. Mimo że mówił, że kocha, w twojej głowie niekiedy rodziły się scenariusze, że jest inaczej. Twoja miłość nigdy tak naprawdę nie była w pełni odkryta. Nawet On nie potrafił uświadomić ci wielkości tego uczucia.

Dopiero moment, gdy upadłaś bezwładnie na podłogę, pokazał ci, co możesz stracić. W tamtej chwili przez twoją głowę przeleciało mnóstwo myśli. Jednak najważniejszą było to, że musisz przeżyć; że wypływająca krew z twojego organizmu nie może doprowadzić do twojej śmierci; że musisz walczyć dla RODZINY. Zrozumiałaś również to, jak dziwne są twoje uczucia do Michała. Uświadomiłaś sobie, że mimo co by nie zrobił, ty i tak nie potrafiłabyś przestać Go kochać. Twoje tak silne uczucie pała tylko i wyłącznie do jego osoby i tylko jemu jest przeznaczone. Wiesz, że z jednej strony jest to dla ciebie dar, ale z drugiej wielka, żelazna kula, którą zawsze już będziesz za sobą ciągnąć, bo miłość do niego nie wygaśnie. Nigdy. Nawet za tysiąc lat.

Każde wspomnienie związane jest ze wspólnym życiem. Z tymi najlepszymi chwilami, które dane było ci do tej pory przeżyć na tym świecie. Każde nowe doświadczenie przeżywaliście razem. Nastoletni związek i kryzysy hormonalne, pierwsza droga ku spełnieniu w miłości, pierwsze kroki w poważnym życiu, zaręczyny, życie na walizkach, ślub, narodziny dziecka, rutyna, aż wreszcie Wasze Pozory Małżeństwa. Całe twoje życie przeplecione jest wspominaniami. Bagażem, bez którego byłabyś teraz kimś innym, może gorszym, niż jesteś. Każda chwila zamknięta w twojej głowie jest strasznie ciężka, gdyż nie zawsze były to kolorowe i radosne momenty. To wszystko sprawia, że jesteś ciężka... w jego ramionach. Razem. Już na zawsze.

- Jest jeszcze taka malutka - słyszysz szept Michała. Wasza mała Kruszynka obejmuje swoją dłonią jego palec, pomrukuje cicho, smacznie śpiąc. - A Oli taki duży... - gładzi główkę waszego Synka. Oboje śpią między wami na wielkim łóżku w sypialni. Są waszymi Dziełami.
- Jutro pewnie nawet nie będą chciały do nas się uśmiechnąć, jak wszyscy się nimi będą chcieli zajmować - uśmiechasz się do męża.
- Przynajmniej odpoczniemy - puszcza ci oczko.
- W Wigilię? Chyba żartujesz - wystawiasz mu język.
- Dziękuję Ci, Daguś...
- Za co? - pytasz, wpatrując się w jego błękitne oczy.
- Za wszystko, Kochanie - całuje cię w czoło, gasi oświetlenie, zostawiając jedynie małą lampkę i pozwala, byś poczuła się, jak w raju. U jego boku. Z dziećmi. Razem...



***

Koniec...

***



Tak zwyczajnie chcę Wam wszystkim podziękować.
Każdej osobie, która była ze mną od samego początku i dotrwała do tego momentu. Tym, którzy dołączyli w trakcie opowiadania. Oraz tym całkowicie przypadkowym osobom. 

Teraz powiem o co tak naprawdę miało chodzić w tej historii.
Otóż założyłam sobie, żeby pokazać miłość, o którą trzeba walczyć, nawet jeśli miałoby się zacząć w tym krytycznym momencie to warto.  Chodziło również o to, aby pokazać, jak silne może być uczucie. W tym przypadku postać Dagmary jest właśnie kimś takim, kto nigdy nie przestanie kochać.

Ta historia to od początku było dla mnie wyzwanie. To tu, gdy pisałam rozdziały, zawsze miałam trudności, żeby odpowiednio przekazać emocje i to wszystko, co miałam w głowie. To opowiadanie zabrało ze mnie wiele negatywnych emocji, które cały czas gdzieś tam w środku się kumulowały. To było dla mnie takie bardzo osobiste przeżycie, które wiele mi dało.

Jak widzicie nawyrządzałam krzywdy w tej mojej literackiej rodzinie. Jednak mimo wszystko nie potrafiłam zrealizować pomysłu, który zrodził się w ostatniej chwili i skończyć tego tragicznie. Mam jeszcze widocznie serce. O piosence "Came Home" mogłabym mówić wam godzinami, jednak mam nadzieję, że zrozumiecie dlaczego akurat ona i co miała przekazać. 

Znów płakałam, ale to chyba już moja tradycja, co nie?

Mam do Was wszystkich taką jeszcze malutką prośbę. Wiem, że może większość z was zawiodła się na mnie, bo nie ma nie u was, ale ja nadrobię. Z racji tego, że to ostatni (chyba) wpis tutaj, to proszę Was wszystkie, które przeczytały choć jedno zdanie tej historii, żebyście zostawiły po sobie choć jedną emotikonę w komentarzu. Pewnie same wiecie, jakie to ważne dla autorki.

Tymczasem zapraszam Was na:

Więc...
Jeszcze raz dziękuję za obecność, proszę o jakiś znak oraz ostatni raz piszę...
Pozdrawiam,
Dzuzeppe :*

piątek, 14 lutego 2014

Pozorność dziewiętnasta.

Dagmara.


Nie ma nic gorszego niż zwykła ludzka niemoc. Chwila, w której nie jesteś w stanie zrobić niczego, co w najmniejszym stopniu przyniesie dobro. Moment, w którym pomożesz komuś i będzie ci tak przyjemnie ciepło na sercu. Najmniejsza jednostka czasu, w której na twarzy drugiej osoby zagości uśmiech za twoją sprawą. Sekunda, dzięki której poczujesz, że warto żyć i walczyć. Bo niemoc w życiu jest najgorsza. Nawet, jeśli trwa jedynie minutę. Bo ta minuta jest wiecznością. Najgorszym czasem w całym ziemskim egzystowaniu. Piekłem na ziemi. Chwilą, w której możesz jedynie siedzieć bezczynnie i czekać na to, co się stanie. Czy będzie dobrze, czy koszmarnie...



W twoim życiu koszmar trwa już od czterech miesięcy, ale dopiero teraz poczułaś, że możesz cierpieć jeszcze bardziej. Bo dla ciebie cierpieniem jest widok własnego dziecka. Dziecka posiniaczonego, zagipsowanego, bezwładnie leżącego na szpitalnym łóżku. Twój mały Oliwier. Mały człowiek, który cierpi, a ty nie możesz mu uśmierzyć tego bólu, bo zwyczajnie nie masz takich mocy. Czarodziejskiej różdżki, za której sprawą odegnałabyś od syna całe zło, cierpienie, ból. Która sprawiłaby, że mogłabyś cofnąć się do grudnia i spowodować, że nic by się nie wydarzyło. Ale wiesz, że nigdy to się nie stanie. Będziesz pamiętać o bliznach na sercu, o rysie na twojej miłości do Michała, o widoku zakrwawionego syna. Nie zapomnisz. Możesz jedynie skryć te złe wspomnienia głęboko w sercu i wybaczyć. A teraz musisz patrzeć na swoje dziecko. Możesz modlić się o Nie. Możesz trzymać Je za rękę i szeptać, że wszystko będzie dobrze.



Od wypadku minął tydzień, a Agata nadal przebywa na wolności, nadal spokojnie spaceruje po ulicach Bełchatowa, nadal może wyrządzić wam jeszcze większą krzywdę, a policja nie może jej znaleźć. Boisz się. Boisz się, że wejdzie jakoś do szpitala i zrobi coś Oliwierowi; boisz się, że znów stanie na drodze Michałowi i to jego skrzywdzi; ale najmniej boisz się tego, że cokolwiek zrobi tobie. Do tego nie dopuścisz. Nie pozwolisz, żeby Oli stracił matkę, Michał żonę. Nie pozwolisz, żeby dalej niszczyła wam życie. Nie pozwolisz, by nawet w najmniejszym stopniu poczuła się usatysfakcjonowana. Nie pozwolisz, by dalej mogła bezkarnie krzywdzić wszystkich wokół. 



- Mamo... - słyszysz cichy, niewyraźny szept dziecka. - Mamo... - zaczynasz płakać. Ze szczęścia, z bólu, z radości i bezsilności, że musisz patrzeć, jak jego twarz wykrzywia się.

- Ciii... - siadasz na skraju jego łóżka, głaszczesz po włoskach, całujesz w czoło. - Nic nie mów, Skarbie... Wszystko będzie dobrze...
- Kocham cię mamo...


Nie tamujesz łez. Nie potrafisz. Płaczesz tak samo, jak Oliwier. Siedzisz u Niego od samego rana, bo to właśnie dziś lekarze zaplanowali jego wybudzenie i tak właśnie się stało. Twoje dziecko otworzyło oczy, wypowiedziało najpiękniejsze słowa na świecie. Oliwier powiedział, że cię kocha. Tak zwyczajnie. Tak, jakby obudził się rano, zobaczył cię odsłaniającą okna w jego pokoiku i powiedział to tak, jak zwykle. Ale to co działo się w twoim sercu zwykłe nie było. Dla każdej matki te słowa są najpiękniejsze, ale dla takiej, która prawie straciła dziecko, są nie do opisania. Nawet nie starasz się w tej sytuacji o czymkolwiek myśleć. Starasz się jedynie tulić go do siebie i szeptać to, jak bardzo go kochasz. Teraz wiesz już, że bez Niego obok byś nie przeżyła. To ten mały brzdąc daje ci codziennie rano siłę, by żyć. To on uśmiechem wprawia cię w dobry nastrój. To on nieświadomie uratował małżeństwo swoich rodziców. Uratował Ciebie i Michała. Połączył na nowo.



- Tak, słucham? - odbierasz telefon, wychodząc z sali synka.

- Jestem na waszym osiedlu, czekam od teraz godzinę, masz przyjechać. Jeśli nie, zniszczę was jeszcze bardziej... - słyszysz charakterystyczne pikanie. Wiesz kto to. Wiesz, że musisz jechać. Co z tego, że się boisz. Musisz.
- Oli, ja muszę jechać na chwilę do domu, wrócę za godzinę, a za chwilę tata do ciebie przyjdzie, bo mu się trening skończy. Pobędziesz chwilę sam? - pytasz syna ze łzami w oczach. 
- Mamo, ale wróć do mnie...
- Wrócę na pewno skarbie... - przytulasz go mocno i całujesz w czoło. - Jakby tata przyszedł, to przekaż mu to - podajesz mu zmiętą kartkę papieru i za wszelką cenę nie pozwalasz, by przeczytał, co tam pisze. Patrzysz ostatni raz na jego nikłą sylwetkę oraz słaby uśmiech i wychodzisz.


Teraz twoja kolej. Musisz walczyć, Dagmaro... Chcesz zadać jej cierpienie, tylko czy ci się uda?




Michał.



Kolejny w tym tygodniu trening, na którym jesteś jedynie ciałem, dobiegł końca. Wreszcie możesz iść do szatni, wziąć prysznic, spakować się, wyjść z hali, wsiąść w samochód i pojechać do szpitala, do synka. To dziś się wybudził, ale ciebie przy tym być nie mogło. Trener dał ci dużo luzu, ale na treningach być musisz. Szybko przechodzisz przez cały po treningowy rytuał i wychodzisz z budynku, wzrokiem szukając samochodu na oświetlonym lampami parkingu. Odnajdujesz go, torbę wrzucasz do bagażnika i wsiadasz za kierownicę. Odpalasz silnik i ruszasz w tak dobrze znanym ostatnimi czasy kierunku do szpitala, gdzie są dwie najważniejsze dla ciebie osoby. 



Po chwili wchodzisz już do wielkiego budynku, udajesz się na odpowiednie piętro oraz oddział szpitalny. Dostajesz specjalny fartuch, zakładasz go i z uśmiechem na twarzy zmierzasz do sali syna. Uchylasz drzwi i widzisz Go leżącego na szpitalnym łóżku. Podchodzisz bliżej. Tak słodko śpi. Tak, jakby w ogóle nie był w szpitalu, jakby to wszystko nigdy się nie stało, jakby nie miał na swoim ciele tyle zadrapań w siniaków. Wygląda tak, jak każdego zwykłego dnia, gdy budziłeś go rano. Dotykasz delikatnie jego czoła. Przybliżasz swoją twarz i zwyczajnie całujesz Go tak, jak zwykłeś to robić każdego wieczora, po przeczytanej Mu bajce. Jego oczy powoli się otwierają, na twarzy pojawia się uśmiech, a twoje oczy robią się śliskie.



- Wreszcie jesteś, tato... - szepcze cicho, ściskając swoją drobną łapką twoją dużą, męską dłoń.

- Tak bardzo cię kocham, synku...
- Ja ciebie też, tato... - zamyka jeszcze na chwilę oczy, a ty siadasz na krzesełku przy jego łóżku i nawet na moment nie puszczasz jego dłoni. Dopiero po chwili otwiera jeszcze raz oczy i zaczyna z tobą rozmawiać. - Mama zostawiła dla ciebie kartkę. Jest tu na szafce - pokazuje ci kawałek papieru.
- A wiesz, co tam jest?
- Nie, bo zabroniła mi czytać... - rozkładasz kartkę i wędrujesz wzrokiem po kolejno pisanych słowach.

"
Michał!

Agata się do mnie odezwała. Jestem teraz z nią u nas w mieszkaniu.
Skończę to wszystko... Ona już niczego złego nam nie zrobi.
Nie pozwolę jej na to.
Dbaj o Oliwiera, o siebie...
Po prostu żyjcie obaj dla mnie...
Kocham cię,
Dagmara.

"
Czytasz wszystko drugi raz i dopiero teraz łączysz wszystko w całość. Nie potrafisz dopuścić do siebie myśli, że Daga może zrobić coś, czego będzie żałować przez całe życie. Nie myślisz o tym. Żegnasz się z Olim, wybiegasz z sali, pośpiesznie dzwonisz na policję i o wszystkim mówisz. Pędzisz przez zaśnieżone ulice Bełchatowa, aby jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu i powstrzymać to, co może się stać. Nie możesz pozwolić na to, żeby stracić Dagmarę. Parkujesz samochód gdzie popadnie, nie zwracając nawet uwagi na to, czy włączyłeś w nim alarm. Interesuje cię jedynie to, żeby jak najszybciej dotrzeć do mieszkania i zabrać stamtąd żonę.

Pędzisz do klatki schodowej, szamoczesz się z drzwiami wejściowymi, nie mogąc ich otworzyć. Dopiero po kilku sekundach ci się to udaje. Wbiegasz po schodach tak szybko, na ile sił pozostało ci w nogach. Winda w tym momencie byłaby zdecydowanie wolniejsza, bo wszystko będzie wolniejsze od mężczyzny, który musi uratować swoją żonę, którą kocha nad życie, a ty niewątpliwie tak właśnie kochasz Dagmarę. Nic w tym momencie nie jest w stanie cię powstrzymać. Nic nie sprawi, że staniesz w miejscu i przestaniesz biec, czy chociażby zwolnisz. Nie pozwolisz, by Agata jeszcze bardziej zniszczyła ci życie.

- Dlaczego nam to robisz? - słyszysz cichy, płaczliwy głos kobiety twojego życia, przekraczając bezszelestnie próg mieszkania. - Dlaczego nas niszczysz? - płacze. Tego jesteś pewien.
- A dlaczego mam tego nie robić? Bo co, bo jesteście idealną rodziną? Jak widać wystarczyło tylko zakręcić się koło Michała, a już wszystko zaczęło się psuć... Wystarczyło z nim pogadać, dać się zwierzyć, a już mi zaufał. A potem pomysł z Warszawą był jego. Wiesz, co chciał zrobić? Zarezerwować wam hotel na walentynki, stolik w restauracji. Potem ulał się w trupa i było po sprawie... A może nie powinnam była tego zaczynać, bo macie to ohydne dziecko, co? Teraz nie udało mi się go pozbyć, ale możesz pewna, że już niedługo razem spotkacie się w przestworzach... A może miałam tego nie robić, bo byłaś i nadal jesteś jeszcze ty? Zabrałaś mi go. To ja miałam poznać go wtedy na turnieju, a nie ty. To ja miałam mu się spodobać. Zabrałaś mi idealne życie, więc teraz ja ci je odbiorę... A Michał? Za parę miesięcy już o was zapomni, a ja nie dam za wygraną. Nie odepchnie mnie od siebie, skoro urodzę jego dziecko... Już was zniszczyłam... 
- Ale ty nie jesteś w ciąży! - słyszysz krzyk żony, a potem wymierzany jej cios, po którym pada na podłogę. Widzisz wszystko. Wychylasz się zza ściany.  Dagmara jest związana, a Agata ma broń. 
- Jeszcze nie jestem... Twój mężulek dowie się jednak o tym, że poroniłam... A wtedy, kiedy was już nie będzie, wreszcie zajmie się jedynie mną. Zrobimy sobie dziecko, weźmiemy ślub i będziemy żyli długo i szczęśliwie...
- Zapomnij! - wkraczasz do akcji, na co Agata reaguje momentalnym doskoczeniem do twojej żony i przystawieniem jej pistoletu do skroni. - Zostaw ją!
- Ani waż się zbliżyć, bo ją zabiję, a potem siebie! - odkrzykuje. - Odsuń się od drzwi... Słyszysz?! - przez okno widzisz charakterystyczne światła radiowozów. Musisz jeszcze chwilę ją przetrzymać. Musisz za wszelką cenę.


Jednak krótka chwila, a zależy od niej wszystko... Musisz być spokojny, Michale...




~*~*~

Witam się tu z wami po raz przedostatni...
Tak, za tydzień zaproszę Was na Epilog "Pozornych".

I wiecie co... 
Smutno mi się będzie z Wami żegnać, bo "Pozory" to był mój najbardziej osobisty blog i historia, którą napisałam.
Ale dobra nie żegnam się jeszcze, bo nie na to pora.
Wszystkiego najlepszego z okazji Walentynek, ale i jutrzejszego Dnia  Singla, który ja osobiście obchodzę ;-)
Został mi tylko do napisanie Epilog, na który mam już pomysł. Zdradzę, że będzie się bardzo odwoływał do zakładki z Pozornymi ;-)


Zapraszam na:
Pożądanie - Nowość!  /  Sobotnia noc.  /  Lights will guide you home.  /  Pytania?

Niech każdy następny dzień będzie lepszy od poprzedniego :*

piątek, 7 lutego 2014

Pozorność osiemnasta.

Dagmara.


Nie potrafisz patrzeć w jego smutne oczy. Nie potrafisz przemóc się, podejść do niego, przytulić się i już o nic nie pytać, o niczym nie rozmawiać. Nie potrafisz w tej chwili nawet normalnie myśleć. Nie potrafisz poskładać myśli, a co dopiero być twardą i opanowaną kobietą, która musi stawić czoła wszystkiemu złu, które na nią spada i pokazać, że nic jej nie zniszczy. Ciebie właśnie już od prawie czterech miesięcy wyniszcza jedna osoba, która powoli powoduje, że tracisz siły na wszystko. Ale nie pozwolisz, by wyniszczyła cię do końca, by zniszczyła wszystko, co tworzyłaś razem z Michałem przez te przeszło dziesięć lat, by zabrała ci radość życia.

Siedzisz przed drzwiami sali operacyjnej, gdzie Olek jest operowany już od przeszło dwóch godzin. Nie chciałaś go zostawić samego, jednak dalej wejść nie mogłaś, lekarze ci na to nie pozwolili. Krzyczałaś, płakałaś, błagałaś, a nawet biłaś pięściami po klatce piersiowej lekarza. Nie mogłaś patrzeć na to, jak Oliwier znika za drzwiami na szpitalnym łóżku, a jego rączki bezwładnie zwisają z materaca. Gdybyś tylko mogła wrócić do chwili sprzed kilku godzin, nie puściłabyś jego dłoni i nie pozwoliła biec samemu. Wolałabyś sama zginąć pod kołami pojazdu niż teraz czekać i myśleć nad tym, co by było, gdyby. Przecież ta mała istotka niczemu nie jest winna, nic złego w swoim krótkim życiu nie zrobiła, więc dlaczego, do cholery, musi tak cierpieć?!

- Przepraszam... - słyszysz jego głos za plecami. Stoi za tobą, lecz boi się choćby dotknąć się opuszkiem palca. Boi się tego, jak zareagujesz. - Przepraszam, kochanie...
- Przepraszasz?! - nie wytrzymujesz i z animuszem obracasz się w jego stronę. - Za co ty, kurwa, przepraszasz?! Że zniszczyłeś nasze życie, że rozpierniczyłeś nasze małżeństwo, że przez ciebie nasz syn walczy teraz o życie?! - jesteś wściekła. Bijesz pięściami po jego klatce piersiowej. - A może chcesz mnie przeprosić za to, że się ze mną ożeniłeś, co?! Za to, że dałeś mi najwspanialsze chwile w życiu, że dałeś mi najwspanialszego syn, że sam byłeś najwspanialszym mężem... Że nadal kocham cię jak wariatka?! - nie panujesz nad swoimi słowami. - Za to mnie nie przepraszaj, bo to nie jest ani twoja, ani moja wina, Michał...

Czujesz, jak jego ramiona obejmują cię mocno i zaciskają się wokół ciebie. Czujesz, jak powoli twoje uderzenia tracą na sile, a po chwili całkowicie zaprzestajesz tego czynu. Czujesz jedynie, jak z twoich oczu płyną strużki łez, których nie starasz się nawet w jakikolwiek sposób powstrzymać, bo w końcu po co? Po co chcesz ukrywać łzy przed mężem? To nie jest w tej chwili potrzebne. Po co masz ukrywać swój ból, skoro on cierpi prawie tak samo i tego nie skrywa? Siadacie razem pod ścianą, nie puszczając się nawet na chwilę. Michał kołysze waszymi tułowiami w przód i w tył, byś się uspokoiła, ale tobie z pewnością wystarczy teraz tylko jego obecność i wsparcie. Chowasz twarz w zagłębienie jego szyi i zamykasz oczy.

Widzisz całą przeszłość. To taki moment, jakby wszystko przelatywało ci przed oczami. Jakbyś nagle miała okazję przeżyć wszystko jeszcze raz i zapamiętać dokładnie na wieki. Pierwsze spotkanie z Michałem. Pierwszy wspólny spacer. Pierwszy pocałunek. Pierwsza wspólna noc. Pierwsze wakacje spędzone razem. Pierwsze dni małżeństwa. Pierwsza noc spędzona już we trójkę, gdy między wami leżało małe zawiniątko, a wy patrzyliście sobie na wzajem prosto w oczy. Pierwsza kąpiel, słowo, kroki Oliwiera. To wszystko jest tym, czego nigdy za nic byś nikomu nie oddała. Te wspomnienia są równocześnie siłą, motywacją i wiarą, że jeszcze kiedyś może być dobrze, że może się ułożyć...

- Michał, my nie możemy go stracić, słyszysz... - łkasz cicho w jego klubową bluzę.
- Nie stracimy...

Nawet nie rejestrujesz chwili, gdy odpływasz i odcinasz się od całego zła na tym świecie, które cię ostatnio spotkało. Jesteś spokojna, rozluźniona, chyba nawet odrobinę szczęśliwa, że Michał jest przy tobie. Rzeczywistość brutalnie przywołuje cię jednak do realiów poprzez pobudkę. Słyszysz cichy szept męża, że pora wstawać, bo lekarz chce z wami porozmawiać. Od razu zrywasz się na równe nogi i rwiesz się do gabinetu, lecz Michał każe ci najpierw wypić kawę, którą ci przyniósł. Dopiero po dziesięciu minutach zmierzacie w kierunku pokoju lekarskiego. Ścienny zegar na korytarzu wskazuje czwartą nad ranem. Pukacie i wchodzicie do środka.

- Panie doktorze, co z naszym dzieckiem? - pytasz od progu.
- Proszę usiądźcie państwo i wszystko powiem - spełniacie jego prośbę i czekacie, jak zajrzy w jakieś wyniki i zacznie mówić. - Obecnie chłopiec jest w śpiączce farmakologicznej. Nie chcieliśmy, żeby czuł ból i jeszcze bardziej cierpiał. Teraz potrzebuje regeneracji, a w ten sposób najszybciej dojdzie do siebie. Z obrażeń wynika, że kierowca jechał mniej niż 50km/h, więc państwa syn miał i tak wielkie szczęście - słyszysz, ale nie potrafisz w całej tej sytuacji znaleźć najmniejszego pozytywnego elementu. - Ma złamaną nogę z przemieszczeniem, rękę, dwa żebra, wstrząs mózgu, wiele zadrapań i siniaków, ale na szczęście szybko udało nam się opanować krwotok wewnętrzny - łapiesz dłoń Michała i czujesz, jak zaciska się z twoją nierozłącznie. - Obawiamy się również tego, że coś mogło stać się z kręgosłupem na odcinku szyjnym dziecka, więc założyliśmy mu kołnierz. W obecnej chwili jego stan jest krytyczny, ale stabilny. Państwa syn miał problemy z samodzielnym oddychaniem, ale teraz wszystko jest już w porządku, jednak wolimy dmuchać na zimne.
- Panie doktorze, ale on będzie w pełni sprawny, prawda? - pada pytanie z ust twojego męża.
- Nie chcę mówić, że państwa dziecko opuści szpital już za tydzień, bo to nie jest możliwe... Wszystko zależy od najbliższych kilku dni. Będziemy wszystko monitorować.
- Czy możemy go zobaczyć? - pytasz szybko.
- Niestety teraz nie jest to możliwe, przykro mi, ale nie mogę się na to zgodzić. Najlepiej będzie, jeśli pojadą państwo do domu i odpoczną, żeby w następnych dniach być w pełni sił.
- Dziękujemy panie doktorze - Michał chwyta cię za rękę i wyprowadza z gabinetu.


Niby jesteś silna, Dagmaro, ale tak na prawdę wszystko cię wyniszcza...




Michał.




Czujesz, jakby wszytko się kończyło, jakby każdy element twojego życia chciał ulec zniszczeniu, gdyż każdy następny dzień jest gorszy. Nie możesz pojąć, jak człowiek może wyrządzić tak ogromny ból i cierpienie drugiemu bezbronnemu człowiekowi, a już na pewno nie mieści ci się w głowie to, że kobieta, która świadomie i celowo zadała ten ból twojemu dziecku i całej twojej rodzinie jeszcze kilka miesięcy temu była twoją przyjaciółką. Gdybyś tylko mógł cokolwiek zrobić, żeby nigdy jej nie poznać i nie pozwolić, żeby całe twoje życie się rozpadło, zrobiłbyś to za wszelką cenę nawet, jeśli miałbyś sam cierpieć, czy stracić własne życie. Bo dalsze życie ze świadomością, że ta kobieta stała ci się tak bliska, nie miało by za gorsz sensu. Dalsze życie bez synka i żony byłoby koszmarem. Każda myśl krążyłaby wokół tego tematu, a ty przecież chcesz tylko znów żyć w miarę normalnie. Czy to musi aż tak wiele kosztować?

Starasz się mimo wszystko nie płakać przy Dagmarze. Starasz się pokazać jej, że może na tobie polegać, że jesteś dla niej oparcie, ale tobie też by się ktoś taki przydał. Ktoś, kto ciebie podniesie na duchu i pokaże, że wszystko jest jeszcze do uratowania. Na razie ze wszystkim musisz radzić sobie sam. Musisz dać radę i wiesz, że dasz, bo nie możesz się poddać, nie możesz pokazać, że boisz się o syna jeszcze bardziej niż Daga. Nie możesz pokazać nikomu, że najchętniej wyszedłbyś ze szpitala, odnalazł Agatę i zabiłbyś ją gołymi rękoma. Z taką samą premedytacją, z jaką ona potrąciła twojego syna. Miałbyś wyrzuty sumienia? Nie. Ty zrobiłbyś to bez niczego. Zadałbyś jej jeden cios, żeby cierpiała. Żeby czuła taki sam ból, jaki twoja rodzina znosi już od kilku miesięcy za jej sprawą. Nie powstrzymałbyś się.

- Michał, ja nie dam rady... Nie mogę patrzeć, jak nasze dziecko cierpi przez kobietę, która niszczy wszystko, co ma jakikolwiek związek z Tobą. Nie mogę... - przytulasz ją z całych sił, a za jej plecami widzisz sylwetki dwóch policjantów.
- Możemy z państwem porozmawiać?
- Tak oczywiście.

Siedząc na szpitalnym korytarzu oboje po kolei opowiadacie, co się stało szczegół po szczególe. Widzisz, jak Dagmara w pewnym momencie nie wytrzymuje i wtula się w ciebie tak mocno, że aż kraje ci się serce, bo wiesz, jak strasznie cierpi. To ona przez dziewięć miesięcy nosiła waszego synka pod sercem; to ona pierwsza poczuła, jak kopie, sprawiając jej ból; to ona cierpiała, gdy w jednym ze szpitali rodził się wasz Oliwier; to ona pierwsza popatrzyła w jego niebieskie oczy; to ona zawsze zrobiłaby dla niego wszystko. Pewnie nawet sama wpadłaby pod ten samochód, odpychając go i chroniąc. To ona jest jego matką, a ty jako ojciec nigdy nie pojmiesz tego, jak mocno go kocha. Policjanci odchodzą, a wy powoli zbieracie się, by zrobić to, co radził lekarz, by jechać do domu.

- Michał, proszę, pozwól mi choć na chwilę o tym wszystkim zapomnieć... - słyszysz jej płaczliwy głos.
- Co mam zrobić?
- Kochaj się ze mną... Nie uprawiaj seksu, nie zwyczajnie się zaspakajaj, ale kochaj się ze mną... Tak, jakby to był nasz pierwszy raz, jakby od tego miało zależeć wszystko... Całe nasze życie... Proszę cię, kochanie, pozwól mi na chwilę zapomnieć... 

Każde jej słowo powoduje łzy. Jej jak i twoje. Każdy wyraz powoduje ukucie w sercu. W tym jej matczynym i kobiecym oraz twoim ojcowskim i męskim. Każde zdanie przybliża was do ciebie. Jej usta do twoich, twoje usta do niej. Cała wypowiedź powoduje, że scalacie się. Łączycie swoje dłonie, usta, czoła, serca, klatki piersiowe, całe ciała. Jesteście jednością. Dwójką ludzi, którzy nie pozwolą, by ich życie jeszcze bardziej wymknęło się spod kontroli. Parą, która za wszelką cenę już razem zawalczy o siebie i wszystko odbuduje. Jedną jednostką w dwóch, stworzonych tylko dla siebie, ciałach. Dwoje ludzi połączonych świętym i nierozrywalnym węzłem małżeńskim, który o mały włos by się przetarł, jednak potrafili go zszyć i będą dalej trwać razem. Dwoje ludzi, którzy w tym momencie nie widzą poza sobą świata. Którzy na ten jeden moment zapomnieli o kłopotach, rozterkach, bólu.

Patrzysz w jej oczy i widzisz łzy oraz rozpalone ogniki. Patrzysz na jej rozchylone usta i widzisz świadomą przyjemności kobietę. Patrzysz na jej ciało i widzisz swój ideał. Swoją Dagę, którą kochasz. Jeszcze nigdy nic nie doprowadziło cię do łez tak mocno, że płaczesz i nie potrafisz przestać, bo Ona robi to samo. Oboje cierpicie, ale oboje jesteście również dla siebie podporą. Teraz już wiesz, o czym mówiła. To jest jak scalenie, jak połączenie nie tylko cielesne, ale takie duchowe, stworzone jedynie dla nielicznych. Dla ludzi, którzy są dla siebie wszystkim. Jednocześnie całym światem jak i przestworzami. Dobrem i złem. Aniołem i diabłem. Cierpieniem i radością. Miłością i nienawiścią. Ale są i nic ich nie rozdzieli.

Bo to właśnie jest prawdziwa miłość, Michale... A ty dopiero teraz potrafisz ją dostrzec...




~*~*~


Tak tylko mówię, że to jeden z ostatnich rozdziałów.
Nie chcę już dziś wszystkiego podsumowywać, bo teraz nie na to czas, ale chcę Wam jedynie powiedzieć, że przez tę historię wylałam najwięcej łez, pracując nad jej tworzeniem. 
Na razie jeszcze nie żegnam się z Michałem, Dagą i Olkiem, bo w zasadzie została mi najważniejsza rzecz do napisania, czyli epilog, ale za to zabiorę się na sam koniec...
Dziękuję Wam, że jesteście i chcecie dotrwać razem ze mną do końca tej historii :*

Zapraszam:

Miłego weekendu :*
Ps. Podobała Wam się ceremonia otwarcie zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi? ;-)

piątek, 31 stycznia 2014

Pozorność siedemnasta.

Michał.

Czujesz się pusty. Pozbawiony wszystkiego, co dawało ci szczęście. Wczorajszego wieczora spieprzyła się ostatnia rzecz, która trzymała cię jeszcze przy normalnym funkcjonowaniu. Jednak to nie zależało już jedynie od ciebie. Ty się starałaś, a mimo wszystko nie możesz dziś świętować. Dziś możesz jedynie wracać w ciszy z Rzeszowa do Bełchatowa i wsłuchiwać się w najsmutniejsze piosenki, jakie mieści twój odtwarzacz. Dziś możesz powiedzieć, że skończyło się dosłownie wszystko. Przegraliście cały sezon przez jeden mecz. Cała praca przepadła.

Ostatni tydzień był jednym wielkim koszmarem. Agata codziennie stawała ci na drodze i wyraźnie prowokowała, żebyś coś jej zrobił. Jednak nie pozwoliłeś sobie na nic złego, bo wiedziałeś, że w mieszkaniu czeka tak samo wystraszona Dagmara i niczego nieświadomy Oliwier. Tak, pozwoliła ci wrócić do wspólnego lokum i spać w salonie. Pamiętasz, jak pierwszej nocy, gdy już leżałeś pod kocem na kanapie, ona nerwowo chodziła po mieszkaniu od sypialnianego okna do tego w kuchni, z której widać pobliski parking. Czułeś, że nie wie, co powinna robić, więc wstałeś, podszedłeś do niej i delikatnie objąłeś swoimi ramionami, szepcząc cicho, że wszystko będzie dobrze.

Stałeś za nią, tuliłeś się do jej pleców, szeptałeś, że ochronisz ją i wasze dziecko przed wszystkim. Patrzyłeś dodatkowo w zasypiający Bełchatów okryty gęstą mgłą, która spoczęła na ulicach. Cieszyłeś się wtedy, że nie musiałeś patrzeć w jej oczy. Oczy przepełnione smutkiem, lękiem, rozpaczą. Ale cieszyłeś się również, że jesteście teraz razem, bo we trójkę jesteście silniejsi niż pojedynczo. Tamtej nocy usnęliście razem. Przytuleni do siebie gnieździliście się na wąskiej kanapie, byleby tylko czuć swoją obecność, bicie serca, ciepło skóry. Byleby być przy sobie.

Teraz musisz wymyślić coś, co pozwoli ci żyć odrobinę normalnie. Odrobinę podobnie to tego, jak było. Odrobinę przywróci to, co było między tobą a Dagmarą. Wierzysz w to, ale nadal wątpisz. Jednak nie wątpisz w to, że Agata musi zniknąć z twojego życia raz na zawsze. Musi, bo z każdym kolejnym dniem rozwala ciebie od samego środka. Ty cierpisz, ale nie potrafisz nawet pojąć, co może czuć twoja żona, gdy jesteś blisko niej. Zdajesz sobie sprawę, że każde następne słowo blondynki powoduje ból u Dagi, a tego chcesz się jak najszybciej pozbyć. Za wszelką cenę. I na pewno nie uwierzysz w to, że ta fałszywa kobieta nosi pod sercem twoje dziecko.

- Za ile będziecie pod halą? - słyszysz głos żony przez telefon, a na ustach od razu pojawia ci się uśmiech.
- Za pół godziny powinniśmy być - mówisz wesoło.
- To podjedziemy z Małym po ciebie, przecież nie będzie wracał po ciemku na pieszo - czujesz, że się uśmiecha. Zawsze potrafiłeś to wyczuć. Nie ważne czy rozmawiając z nią przez drzwi od łazienki czy tak, że dzielą was setki kilometrów.
- To przyjedźcie... - uśmiechasz się szeroko, co nie unika uwadze Mariuszowi, który zajmuje siedzenie obok. - Do zobaczenia Daga...
- Do zobaczenia Michał... - kończy połączenie, a ty odwracasz wzrok w kierunku przyjaciela.
- Zmieniłeś się... na lepsze - słyszysz, ale nie zdążasz odpowiedzieć, bo od razu zakłada na uszy słuchawki i wtapia wzrok w szybę. Dziwi cię to, ale cieszysz się, że powoli wszystko zaczyna się układać.

Zaczynasz wierzyć, że wszystko wraca na właściwe tory, Michale... Nie masz jednak pojęcia, że to wszystko to tylko pozory...


Dagmara.

Nie wiesz, po co to robisz. Nie wiesz, co cię podkusiło, żeby do niego zadzwonić i powiedzieć, że przyjedziesz pod halę. Nie wiesz, dlaczego miałaś po prostu ochotę, by pokazać sobie samej, że wszystko może wyglądać tak, jakby nic się nigdy nie stało. Nie wiesz, z jakiego powodu czujesz, że to jednak nie będzie koniec tego okropieństwa. Czujesz, że to wszystko będzie ciągnąć się jeszcze długo, a szczęście nie przyjdzie tak łatwo. Bo tak na prawdę, to chciałabyś zapomnieć, wyrzucić z pamięci ostatnie trzy miesiące i być dawną Dagmarą, żoną Michała, matką Oliwiera.

Parkujesz samochód na parkingu i razem z synkiem czekasz na przyjazd klubowego autobusu. Na dworze nadal jest zimno i ciemno wieczorami, które przychodzą jeszcze wcześnie. Oliwier cały czas wesoło podśpiewuje melodie lecące z radia, a ty patrzysz się przed siebie. Widzisz sylwetkę kobiety, lecz w pierwszej chwili nie widzisz jej twarzy. Krąży obok wejścia do hali, jakby na kogoś czekała, jakby była kimś takim jak ty. Jakby była partnerką jakiegoś siatkarza. Dopiero, gdy podchodzi do swojego samochodu i wsiada do niego, zauważasz jej twarz w świetle samochodowego światełka. Wiesz już kto to. Wiesz również, że nie wróży to niczego dobrego.

Po piętnastu minutach na parking przy hali wjeżdża autobus ze smutnymi siatkarzami bełchatowskiego klubu. Wiesz, że Michał jest zawiedziony, lecz wiesz również, że czas spędzony z wami pozwoli mu się podnieść i dalej walczyć. Wysiadacie szybko z samochodu, który zamykasz i razem idziecie do Michała. Mały wyrywa ci się i pędzi w stronę ojca. Krzyczysz do niego, żeby uważał, śmiejąc się wesoło i z jego zachowania i do uśmiechniętego na wasz widok męża. Po drugiej stronie ulicy przy Michale widzisz podminowanych siatkarzy, którzy również uśmiechają się do swoich partnerek. Zbliżasz się do przejścia dla pieszych, po którym biegnie już Olek. Z prawej strony widzisz światła samochodowe, a do twoich uszu dociera przeraźliwy krzyk. Dopiero po chwili uświadamiasz sobie, że to ty krzyczysz, że zdzierasz gardło, że w jednej sekundzie z twoich oczu wypływają łzy.

- Oliwier, uważaj!!! - krzyczysz z całych sił, lecz to nic nie daje.

Biegniesz w jego stronę, ale to nic nie daje. Widzisz, jak na twoich oczach Mały wylatuje w powietrze i spada parę metrów dalej, jak jego ciało bezwładnie uderza o asfalt, jak główka uderza o strukturę podłoża, jak łamią mu się kości, jak strasznie cierpi. Słyszysz jedynie jego przeraźliwy krzyk. Jedynie krzyk twojego syna i biegnącego do niego Michała. Ty nie potrafisz. Nie potrafisz zareagować. Widzisz rozmazany obraz dziecka, męża i odjeżdżającego samochodu. Twoje oczy drażni widok lamp samochodów, które zatrzymują się w miejscu. Nie potrafisz ruszyć do przodu. Nie potrafisz powstrzymać swojego ciała, by nie upadło na kolana. Nie zatrzymujesz potoku łez. Nie masz siły, by się podnieść i podbiec do syna.

- Dagmara!!! - dopiero krzyk męża doprowadza cię do pełni świadomości. Ile sił w nogach biegniesz do niego i bezwładnie leżącego synka. Przebijasz się przez gromadny tłum gapiów i padasz na kolana przy swoim dziecku, które panicznie krzyczy, które nie może się ruszyć, które cierpi niewyobrażalnie tak, że z niczym nie jesteś w stanie tego porównać. Odruchowo łapiesz go za dłoń, całujesz czoło, chciałabyś nawet opleść, go ramionami, ale możesz mu zrobić krzywdę. Patrzysz na Michała, który rozgląda się po wszystkich. - Zadzwońcie na pogotowie!!! Niech ktoś ratuje mojego syna!!! - krzyczy jedynie panicznie, wstając i biegając od jednej osoby do drugiej, aż w końcu pada obok ciebie i nie pozwala, by ktokolwiek inny niż wy, mógł dostać się do Oliwiera, który traci powoli przytomność, a jego głowa opada bezwładnie na drogę. - Do cholery, Mały nie możesz umrzeć!!! - krzyczy, potrząsając ciałem dziecka. - Pomocy!

Twój kręgosłup robi się wiotki, nie panujesz nad spięciem jego mięśni, nie panujesz nad powolnym upadkiem tułowia na podłoże obok swojego dziecka, nie reagujesz na krzyk męża. Układasz się przy swojej latorośli, płaczesz, tuląc go do siebie, głaszczesz po zakrwawionej główce i blond włoskach, które teraz są brązowe od brudu i krwi. Oddajesz go dopiero w ramiona sanitariuszy, którzy zajmują się jego bezbronnym i niewinnym ciałkiem. Widzisz, jak usztywniają mu kark, jak zakładają tymczasowy gips na nogę i rękę, jak ocierają z jego pościeranej twarzy strużki krwi. Widzisz, jak cierpi, a twoje skołatane serce ponownie przeżywa koszmar. Nie możesz teraz stracić syna. Nie teraz, gdy wszystko zaczęło się układać.

- Nie może pani niestety z nami jechać.
- Jak to nie mogę?! - wręcz krzyczysz na młodą kobietę, przedzierając się do drzwi karetki.
- Chłopiec jest w bardzo ciężkim stanie, nie wiemy, co może się wydarzyć w drodze...
- Nie zostawię go samego! Nie rozumie pani?! To jest moje dziecko! To ja go urodziłam, to ja go wychowałam, to ja muszę teraz z nim być!

Nie obchodzi cię to, że nie hamujesz płaczu. Nie interesuje cię to, że gapie patrzą się krzywo na ciebie i zaczynają wytykać palcami. Nie zwracasz uwagi na to, że Michał próbuje odciągnąć cię od pojazdu, by ten jak najszybciej odjechał do szpitala, a Mały jak najszybciej znalazł się w szpitalu. Dla ciebie liczy się to, że serce matki krzyczy to, że musisz z nim teraz być, że On cię potrzebuje. Podbiegasz jedynie jeszcze do męża, wtulasz się w niego mocno i cicho szepczesz, że wiesz, kto to zrobił.

- Daga, kto? - słyszysz jego stłumiony przez hałas głos.
- Agata...


Teraz już wiesz, Dagmaro, że zrobiła to, o czym mówiła... Zaczęła niszczyć was po kolei...

~*~*~

I tak to się rozwija... :((
Nawet nie wiecie, jak bardzo trudno pisało mi się ten rozdział i dwa następne.
Powiem tyle, ja płakałam, bo dla mnie samej to trudne, a miało być jeszcze bardziej smutne.
Mam nadzieję, że mimo wszystko się wam to spodobało i jesteście tu razem ze mną.
To bardzo miłe czytać tak wiele ciepłych słów od Was :D
Trzymajcie się ciepło :*

piątek, 24 stycznia 2014

Pozorność szesnasta.

Dagmara.

Początek Marca. Przyroda powoli zaczyna budzić się do życia. Za oknem coraz częściej widzisz radośnie świecące słońce, które coraz wyżej wznosi się nad horyzont. Spacerując z synkiem po parku do twoich uszu zaczynają docierać dźwięki śpiewu ptaków, które zaczynają powracać do kraju. Spod śniegu przebijają się kwiaty zwiastujące nadejście wiosny. Nawet twoje serce powoli zaczyna znowu bić dla jednej osoby. Czujesz jednak, że nie będzie tak, jak już wszystko ułożone jest w twojej głowie. Nie będzie szczęśliwego zakończenia jak w bajce, bo za bardzo się wycierpiałaś. Każda postać z bajki miała swojego dobrego duszka, a ty masz tylko Oliwiera.

Dokładnie tydzień temu byliście razem w Bydgoszczy na imieninach mamy Michała. Kiedy zobaczyła was razem w drzwiach swojego domu, niemal nie zemdlała, lecz od razu wyściskała was wszystkich. Reszta rodziny również serdecznie cię przyjęła. W zasadzie to czułaś się tak, jakby nigdy nic się nie zdarzyło, a wy zwyczajnie przyjechaliście do rodziców na imieniny i byliście szczęśliwi. Ale jednak nie było tak, jak być powinno, gdyby wszystko co złe przestało istnieć. Była ta nić niepewności, była chwila ciszy, było przygnębienie, gdy patrzyłaś na szczęście Joasi, był ból, gdy nie mogłaś się swobodnie przytulić do Michała i szepnąć mu na ucho, że go kochasz. Mimo wszystko cierpiałaś.

- Mamo, patrz, tata idzie! - usłyszałaś jedynie i już widziałaś chłopca pędzącego w kierunku Michała. Widziałaś, jak wskakuje mu w ramiona i jak mocno jest tulony przez ojca. Mimo bólu w sercu nigdy nie pozwolisz, by ich kontakt się pogorszył. Nigdy. Nawet, jeśli nie uda wam się niczego posklejać.
- Jak tam w pracy?
- Ciężko, ale daję sobie radę z papierami - uśmiechasz się delikatnie. - A jak na treningach?
- Też dobrze... - odpowiada, a pomiędzy wami zapada cisza. Jedynie Oliwier wesoło świergocze, idąc między wami i trzymając was za ręce. - Może pójdziemy na wspólny obiad? - Michał przerywa ciszę.
- Na pizzę! - krzyczy uradowany rocznikowo już siedmiolatek.
- Na co będziecie chcieli, ale jeśli mama się zgodzi - zerka na ciebie niepewnie. Nie możesz być zimną suką. Kiwasz lekko głową na znak przyzwolenia. - Jesteś tu samochodem?
- Nie... Byliśmy z młodym na zakupach, żeby buty na treningi mu kupić, a teraz sobie tu spacerujemy... Nie opłaciło się brać samochodu...
- To zapraszam do mojego i jedziemy na obiad - uśmiecha się i prowadzi was do pojazdu.

Siedząc z Michałem przy jednym stole jednocześnie masz ochotę zwyczajnie się uśmiechnąć i powiedzieć, że jesteś szczęśliwa, ale i wyjść z lokalu i nie widzieć tych ciekawskich spojrzeń ludzi kierowanych w waszą stronę. Ale nie możesz zrobić ani jednego ani drugiego. Chcesz jedynie, by wszystko kiedyś się ułożyło. Słyszysz radosny śmiech syna, wesoły głos męża, widzisz szczęśliwy obrazek jak ze zdjęcia, na którym brakuje tylko ciebie. Jest tak, jakbyś to ty robiła to zdjęcie. Tak, jakbyś taki obraz chciała zostawić w swojej głowie na lata. Dwójka najważniejszych mężczyzn w twoim życiu. Na razie bez ciebie...

Wreszcie się ujawniasz, podchodząc do stolika i informując, że musicie już wracać do domu. Ty musisz zająć się pracą, a Oliwier lekcjami, by potem spokojnie dotrzeć na trening tenisa. Widzisz smutek w ich oczach. Michał tłumaczy synkowi, że tak będzie lepiej i że odwiezie was do domu. Zgadzasz się na jego propozycję i już po chwili ponownie siedzisz w służbowych samochodzie, należącym do twojego męża. Michał zatrzymuje samochód, wychodzi z niego, by otworzyć ci drzwi, a potem wysadza małego z fotelika. Widząc, jak jego oczy robią się smutne i pozbawione blasku, niepewnie proponujesz, by wszedł do mieszkania i pomógł Oliwierowi odrobić lekcje, a potem pojechał z nim na halę na trening tenisa. Zgadza się od razu i całą trójką wchodzicie zadowoleni do budynku.

Troszczysz się o innych, a znowu zapominasz o sobie, Dagmaro...




Michał.

Każdy myśli, że jesteś ideałem. Każdy sądzi, że masz wszystko i nic więcej nie jest ci potrzebne. Każdy chciałby ci coś zabrać; karierę, rozpoznawalność, zawód, żonę. Każdy chciałby choć na chwilę zamienić się z Tobą miejscami. Każdy chciałby zabrać dla siebie cząstkę ciebie. Każdy chciałby móc mieć kawałek ciebie na własność. Może nawet chciałby cię dla siebie sklonować, żeby nie rozwalać twojej rodziny. Może nawet byłbyś szczęśliwy, widząc na ulicach swoje podobizny. Może nawet by ci się to podobało. Tylko jest jedno ale. Ty nie jesteś ideałem. Jesteś smutnym, kłamiącym, znienawidzonym człowiekiem, którego niebieskie oczy powoli się wypalają.

Mimo że wszystko zaczyna się poprawiać, mimo że powinieneś być pozornie szczęśliwy; mimo że ostatni mecz dopisał do waszego konta kolejne wyczekiwane trzy punkty; mimo że Oliwier nadal cię kocha najmocniej na świecie; mimo że ty kochasz jeszcze mocniej, to nie jesteś już tak stuprocentowo pewny, jak jeszcze dwa miesiące temu, że wszystko naprawisz, że znowu będziecie rodziną, że znów będzie zasypiać i budzić się u boku Dagmary. Tracisz nadzieję, że wrócisz do waszego wspólnego mieszkania, że znów usłyszysz z jej ust "kocham cię", że bez zbędnego zamysłu pocałujesz ją po wygranym meczu czy przytulisz się do niej po porażce. Przestajesz wierzyć, że lepsze dni jeszcze kiedyś przyjdą.

- Tato, widziałeś jak wymiatałem? - z rozmyślań wyrywa cię rozweselony syn. Jednak ty nie możesz odpowiedzieć, że widziałeś i jesteś dumny z jego poczynań. Nie możesz go okłamać. Przytulasz go mocno do siebie i obiecujesz, że pojawisz się na turnieju, na który właśnie się zakwalifikował. 
- Kocham cię, synku...
- Ja ciebie też, tato... - odpowiada ci i mówi, że idzie się przebrać i żebyś poczekał na niego przed budynkiem.

Ubierasz się i wychodzisz przed niewielką szkolną halę, gdzie trenuje twój syn. Podchodzisz do samochodu i opierasz się o jego maskę. Pamiętasz, jak kilka miesięcy czekałeś w tym miejscu nie tylko na jego, ale również na zafascynowaną tenisem Dagę. Pamiętasz jak oboje wychodzili uśmiechnięci i biegli do ciebie czekającego na parkingu. Pamiętasz, jak synka brałeś na ręce, a żonie dawałeś soczystego buziaka w usta, na co Oli głośno okazywał swoje niezadowolenie. Byłeś wtedy cholernie szczęśliwy. Właśnie. Byłeś. Teraz pozostały ci jedynie starania, by choć w namiastce do tego wrócić.

- O proszę, Misiu, co ty tu robisz? - słyszysz znienawidzony przez siebie głos. - Czyżbyś przeczuwał, że będę u ginekologa, żeby naszego dzieciaczka zobaczyć na monitorze i usłyszeć, jak bije jego serduszko - uśmiecha się do ciebie szyderczo. - Tak bardzo nie możesz doczekać się naszego maluszka jak ja? - wiesza się na twoim ramieniu, lecz od razu oddalasz się od niej. - No co jest, nie chcesz zobaczyć swojego potomka? - pokazuje ci zdjęcie USG.
- Moje jedyne dziecko właśnie do mnie biegnie, a tobie nie mam zamiaru w nic wierzyć. Wypieprzaj z mojego życia - odpychasz ją i pomagasz Oliwierowi wsiąść do samochodu. - Nie chcę cię więcej widzieć!
- Zniszczę ci wszystko, zobaczysz... Zniszczę i tego zasranego bachora i jego mamuśkę! Zabiorę ci wszystko!!!

Odjeżdżasz z piskiem opon z parkingu. Jak przed mgłę słyszysz synka i to, jak opowiada ci o treningu. Słyszysz jego wesoły głos i co chwilę wybuchający śmiech, jednak sam nie możesz się nawet uśmiechnąć. Możesz jedynie bezpiecznie odwieść go do matki i zacząć chronić swoją rodziną. Musisz zrobić wszystko, byleby tylko Agata nie zrobiła czegoś, co sprawi, że zawali się cały twój świat. Nie możesz pozwolić, by nawet w najmniejszym stopniu spełniła swoje groźby. Nie pozwolisz jej na to. 

- Dlaczego jesteście tak późno?
- Przepraszam... - mówisz cicho i wchodzisz do mieszkania. Dagmara od razu zagania małego do łazienki, apotem do swojego pokoju, żeby wyspał się na jutrzejszy dzień. Czytasz mu bajkę i po dwudziestu minutach siedzisz z żoną w salonie i starasz się powiedzieć jej to, co może zrobić Agata.
- Michał, chcę prawdy...
- Powiedziała mi, że jest w ciąży i że zrobi wszystko, żeby się was pozbyć i być ze mną... - ledwo co wypowiadasz te słowa, bo usta drżą ci niemiłosiernie, a głos się łamie. - Boję się o Was...
- Nie pozwolę, by ktokolwiek skrzywdził nasze dziecko, słyszysz? - siada obok ciebie na kanapie, chwyta twoją twarz w swoje dłonie i zmusza, być patrzył w jej oczy. - Nic nam się nie stanie... 
- Kocham was, Daga, i nie pozwolę skrzywdzić - przytulasz się do niej i siedzicie razem skuleni na kanapie tak przez kilka godzin... - Tak mocno kocham...

Jesteś głową rodziny i musisz ją chronić, Michale...


~*~*~

Witam :*
Macie na końcu taki zalążek tego, co będzie dziać się w przyszłości.
A jeśli ktoś był spostrzegawczy na to moim gg pojawiały się fragmenty z tych rozdziałów jakieś kilka dni temu ;-)
Tak właściwie to został mi do napisała jedynie Epilog, co oznacza, że w najbliższym czacie ruszę z nowymi historiami :D No i oczywiście skupię się bardziej na duetach z Maniek, Kari i Evi.
Zdradzę, że Pożądanie pisze mi się na razie wyśmienicie, tylko ten Zbyś taki inny... :P A Słońce Moje na razie czeka na swój odpowiedni czas :P
Jestem trochę chora, trochę smutna, bo nasi przegrali, ale i szczęśliwa, bo 6 miejsce na ME, w których mieli z grupy nie wyjść jest dla mnie dobrym wynikiem.
Trzymajcie się jakoś :*
Buźki :* :*

Ps. Bo tak w gruncie rzeczy to moje historie muszą być w pewnych momentach złe, nie?  :-P

piątek, 17 stycznia 2014

Pozorność piętnasta.

Dagmara.

Każdy styczniowy dzień minął ci tak samo. Budziłaś się, szłaś do łazienki, brałaś prysznic, robiłaś śniadanie, budziłaś synka, jedliście, ubierałaś się, malowałaś, zakładałaś ciepłą kurtkę sobie jak i Oliwierowi, odwoziłaś do go szkoły, pędziłaś spóźniona do pracy, męczyłaś się z papierkową robotą, kończyłaś pracę, odbierałaś syna, jechaliście na zakupy, wracaliście do domu, jedliście, odrabiałaś z nim lekcje, kładliście się spać. I tak codziennie. Jedynie weekendy były urozmaicone w krótkie rozmowy z Michałem, gdy przychodził i zabierał Małego do mieszkania klubowego albo na mecze domowe. To wszystko powoli robiło z ciebie robota, a nie człowieka, który ma uczucia.

Dziś Michał też miał pojawić się w waszym mieszkaniu, które ostatnio zajmujesz jedynie ty i Oliwier. Obudziłaś się przed siódmą rano. Nie wiedziałaś, co ze sobą zrobić. Najchętniej ponownie schowałabyś się w pościeli i przytuliła do jego poduszki, która nadal pachnie Nim i co noc jest świadkiem twoich łez. Teraz nie płaczesz już ze złości. Teraz twój płacz wywołany jest bezsilnością, że nic nie możesz zrobić. Wzięłaś się za sprzątanie. Po dwóch godzinach całe mieszkanie lśniło czystością, a jedynie twój umysł nadal zaprzątany był tym, co za wszelką cenę chciałaś wyrzucić. Nie chciałaś myśleć o tym, czy Michał jeszcze cię kocha. Nie chciałaś przypominać sobie waszej sylwestrowej rozmowy. Najchętniej zapomniałabyś również o zdradzie, ale nie możesz.

- Mamo, co będzie na śniadanie? - słyszysz głos synka i od razu się uśmiechasz. Podbiega do ciebie i wtula w twoje ramiona. - Zrobimy naleśniki? Tylko musimy się pospieszyć, zanim tata przyjdzie, to go poczęstujemy... - schodzi z twoich kolan i biegnie do kuchni, skąd cię woła. - Mamo, no chodź...

W tej chwili zapominasz o tym, że Michał cię zdradził. Nie zwracasz uwagi na to, że Oli robi jeszcze większy bałagan niż ten, który przed chwilą sprzątałaś. Nie interesuje cię to, że biega bosymi stopami po płytkach. Nie myślisz o tym, żeby się ubrać, lecz dalej chodzisz po mieszkaniu w krótkich spodenkach i koszulce, która należy do twojego męża. Liczy się to, że zarówno na twojej jak i Oliego twarzy widnieje uśmiech, który tak bardzo przypomina ci ten michałowy, w którym się zakochałaś. Punktualnie o dziesiątej słyszycie dzwonek do drzwi, co informuje cię, że Michał czeka pod drzwiami. Widzisz pędzącego synka, a po chwili słyszysz ich radosne śmiechy.

- Cześć Dagmara...
- Cześć... 
- Wiesz co tata, właśnie z mamą robimy naleśniki na śniadanie. Zjesz z nami, nie?
- Jeśli tego chcecie? - pyta Małego, lecz wiesz, że odpowiedź należy do ciebie. Kiwasz delikatnie głową, słysząc zapewnienie Oliwera, że bardzo tego chcecie. - W takim razie z chęcią zjem - uśmiecha się do synka, jednocześnie i ciebie obdarzając spojrzeniem. 
- To wy siadajcie, a ja dokończę piec... - stajesz przy patelni i obserwujesz, jak razem zasiadają do stołu. Widzisz, jak niepewnie zachowuje się przyjmujący, jak boi się cokolwiek dotknąć. Jedyne, co się cieszy, to uśmiech nieschodzący z twarzy syna. - Proszę... - stawiasz talerz z górą naleśników i kierujesz się w stroną sypialni.
- Mamo, a ty? Chodź zjesz z nami... 
- Zjem, jak się przebiorę - puszczasz mu oczko.
- Mi tam się bardzo podoba twój strój - słyszysz głos Michała, by po chwili chwycić kanapową poduszkę i rzucić ją ze śmiechem w jego kierunku.

Znikasz w sypialni na 10 minut, gdzie zmieniasz swoje ubranie na dżinsy, lecz koszulki już nie zmieniasz. Wchodzisz roześmiana do salonu i widzisz męża, który łaskocze małego na kanapie. Nawet nie zauważają, że przeszłaś obok nich. Siadasz przy stole i zajadasz się naleśnikami z powidłami i czekoladą. Po kilku minutach dosiadają się do ciebie i kończą jedzenie. Kiedyś, gdy przypadkowo dotykałaś dłoni męża, uśmiechałaś się, bo po chwili czułaś jego usta na swoim policzku. Teraz, gdy przez przypadek dotykacie równocześnie słoika z marmoladą, peszysz się, zabierając rękę. Jednak Michał już nie. Uśmiecha się do ciebie i szuka twojej dłoni pod stołem. Chwyta ją i ściska. 

- Muszę się zbierać... Zaraz mamy odprawę... - słyszysz jego głos.
- Już się ubieram tato! - krzyczy Oliwier i biegnie do swojego pokoju. Zostajecie sami, a między wami panuje niezręczna cisza.
- Może... 
- Tak?
- Może przyszłabyś razem z Olim na mecz? - pyta, a ty nie wiesz, co odpowiedzieć. Od przeszło miesiąca nie było cię na hali. Internet już huczy, że się rozstaliście, ale na tą chwilę taka jest prawda.
- Ale ja nie mam biletu... - łapiesz się ostatniej deski ratunku.
- Z tym nie ma problemu, bo masz karnet na każdy możliwy mecz... Przyjdziesz?
- Postaram się...

Zadziwiasz samą siebie, ale chyba to teraz jest ci potrzebne. Potrzebujesz odrobiny normalności, Dagmaro...


Michał

Wreszcie się odważyłeś. Wreszcie wewnętrzny głos serca wygrał z tym głośniejszym do tej pory rozumem. Wreszcie czujesz się napełniony optymizmem przed meczem. Wreszcie chcesz grać na najwyższym poziomie, by każdy zwycięski gest kierować w stronę żony i radosnego syna. Jesteś jednocześnie ogromnie szczęśliwy i bardzo niepewny, jak potoczą się losy meczu, bo jest on ogromnie ważny. Wiesz, że sezon powoli zaczyna się wymykać, lecz walczyć musicie do końca. W końcu prawdziwy sportowiec nigdy się nie podaje i nie podaje wszystkiego na tacy przeciwnikowi.

Wchodzisz roześmiany do szatni, gdzie powoli zaczyna roić się od zawodników bełchatowskiej drużyny. Widzisz Mariusza siedzącego jak zwykle przy oknie i rozmawiającego przez telefon, zapewne ze swoim synkiem, gdyż tylko przy nim całkowicie potrafi stać się potulny. Podchodzisz do niego i całą sytuację kwitujesz krzywym uśmiechem posłanym do atakującego. W budynku powoli zaczynają gromadzić się kibice, a ty wychodzisz razem z innymi na parkiet i rozpoczynasz rozgrzewkę, nerwowo rozglądając się po miejscach dla rodzin. Dagi i Oliego jeszcze nie ma...

Słyszysz gwizdek sędziego, oznajmujący rozpoczęcie się meczu. Jeszcze raz wzrok kierujesz na wyjątkową trybunę. Nadal jej nie ma. Pierwszy punkt pada waszym łupem, podobnie jak i dwa następne, następnie Politechnika nie pozostawia wam złudzeń, że będzie to łatwy mecz doprowadzając do remisu. Ósmy dla swojego zespołu zdobywasz ty, zapraszając tym samym zawodników na przerwę. Mimo głośnej muzyki, śpiewu kibiców, krzyku trenera potrafisz wyłapać jeden dźwięk. Jej głos. W zasadzie to wykrzyczane imię waszego synka, który chwilę później podbiega do barierki i przybija ci z uśmiechem na ustach piątkę. Dagmara uśmiecha się jedynie, przechodząc obok i pokazuje ci zaciśnięte pięści. Wygrasz to. Dla niej.

Jednak nic nie idzie wam tak łatwo i przyjemnie. W końcu to nieprzewidywalna Politechnika, więc niczego nie można być pewnym. Trwa decydujący moment ostatniego, piątego seta. Stajesz za linią dziewięciu metrów, zerkasz na żonę. Widzisz jej uśmiech. Szczery, prawdziwy, przeznaczony tylko dla ciebie. Posyłasz piłkę na drugą stronę boiska, a widząc, że ląduje w polu przeciwnika, unosisz ręce w geście zwycięstwa ściskany przez kolegów. Po chwili radości słyszysz donośny głos spikera, który ogłasza, że statuetką MVP dostaniesz właśnie ty. Dziękujesz przedstawicielowi związku, ustawiasz się do wspólnego zdjęcia, by potem tradycyjnie ostatni raz uścisnąć rękę przeciwnikom. 

- Gratuluję - słyszysz uśmiech Dagi, gdy podchodzisz do niej i Oliwiera przebrany w swoje rzeczy.
- Tato, tato, a mogę zobaczyć statuetkę? - podajesz ją synowi, który od razu biegnie z nią do pozostałych dzieci, a ty sam wręczasz bukiet kwiatów żonie, która tak słodko się przy tym rumieni.
- Ostatnio kwiaty dałeś mi w rocznicę ślubu - wzdycha, zagłębiając twarz w bukiecie, który niedawno dostałeś wraz ze statuetką.

Z wielką radością opuszczasz mury hali po tym, jak Dagmara zgodziła się na wspólną kolację w trójkę. Niesiesz syna na rękach do samochodu, dokładnie przypinasz do fotelika, aż wreszcie sam na chwilę zostajesz sam z żoną przed pojazdem. Nieśmiało odbierasz od niej klucze do auta, otwierasz jej drzwi, a po chwili sam siadasz za kierownicą i ruszasz do pizzerii. Zatrzymujesz się dopiero pod budynkiem, gdzie spędzicie razem następne chwile. Oliwier wsuwa swoje rączki w wasze dłonie, a wy jedynie zerkacie na siebie. Czujesz, że to będzie naprawdę miły wieczór, a Mały poczuje się tak, jakby nic się nie stało.

Tak również było. Zamówiliście tradycyjnie jedną największą pizzę z szynką i serem i zjedliście ją, wypijając tak nie zdrową Coca-Colą. Tak wiele oddałbyś za to, by teraz móc spokojnie ułożyć do snu synka, którego niesiesz właśnie w ciszy do mieszkania, gdyż zasnął w samochodzie, a potem usiąść na kanapie z żoną z butelką wina i po prostu się do niej przytulić. Chciałbyś znowu poczuć się w pełni szczęśliwy i zadowolić się jedynie całodobową obecnością rodziny. Jednak co byś nie zrobił, nie dostaniesz tego, czego pragniesz. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Otulasz pościelą synka i wychodzisz z jego pokoju. Wchodzisz do kuchni, gdzie przy blacie stoi Dagmara.

- To ja już się chyba będę zbierał - mówisz, czym lekko straszysz żonę.
- Jak wrócisz do mieszkania klubowego?
- Wezwę taksówkę, albo przejdę się... W końcu nie jest tak daleko.
- Zostań... Jeśli oczywiście chcesz, bo jeśli nie, to nie będę cię zatrzymywać, ale Oli byłby szczęśliwy... 
- A ty chcesz, żebym został?
- Chcę, żeby nasz syn był szczęśliwy, a bez ciebie nie będzie... Chcę...

~*~*~
 I tak to się powoli zbliża do końca.
Przyznam się, że napisałam już te dla mnie przynajmniej najgorsze momenty tej historii, które jeszcze przed nami i mam nadzieje, że nie wystraszą was one. ;-)
Dzisiejszy rozdział jest takim zalążkiem poprawy, takim powiewem szczęścia.
Ale ja jestem zła i jeszcze wszyscy się nacierpią :-P
 I wiecie co? Zauważyłam, że Daga jest dokładnie taka sama jak ja. Nienawidzi go, a jednak nie potrafi przestać kochać... :-(
Pewnie już zauważyłyście, że nie ma mnie na tygodniu, ale wszystko staram się nadrabiać w soboty i niedziele, więc piszcie na gg, jeśli się jeszcze gdzieś nie pojawiłam (15696793) ;-)

Buźki :*

 Zapraszam na :


Ps. Dziewczyny oglądałyście mecze naszych WALCZAKÓW? :-D
Mimo wszystko jestem dumna, że jestem Polką i mogę im kibicować :D
Ps. Od dziś mam ferie, więc postaram się wszystko nadrobić i skończyć pisać pozaczynane 
projekty :-) A jeśli ktoś również od dziś odpoczywa, to niech mu pogoda sprzyja :D