piątek, 31 stycznia 2014

Pozorność siedemnasta.

Michał.

Czujesz się pusty. Pozbawiony wszystkiego, co dawało ci szczęście. Wczorajszego wieczora spieprzyła się ostatnia rzecz, która trzymała cię jeszcze przy normalnym funkcjonowaniu. Jednak to nie zależało już jedynie od ciebie. Ty się starałaś, a mimo wszystko nie możesz dziś świętować. Dziś możesz jedynie wracać w ciszy z Rzeszowa do Bełchatowa i wsłuchiwać się w najsmutniejsze piosenki, jakie mieści twój odtwarzacz. Dziś możesz powiedzieć, że skończyło się dosłownie wszystko. Przegraliście cały sezon przez jeden mecz. Cała praca przepadła.

Ostatni tydzień był jednym wielkim koszmarem. Agata codziennie stawała ci na drodze i wyraźnie prowokowała, żebyś coś jej zrobił. Jednak nie pozwoliłeś sobie na nic złego, bo wiedziałeś, że w mieszkaniu czeka tak samo wystraszona Dagmara i niczego nieświadomy Oliwier. Tak, pozwoliła ci wrócić do wspólnego lokum i spać w salonie. Pamiętasz, jak pierwszej nocy, gdy już leżałeś pod kocem na kanapie, ona nerwowo chodziła po mieszkaniu od sypialnianego okna do tego w kuchni, z której widać pobliski parking. Czułeś, że nie wie, co powinna robić, więc wstałeś, podszedłeś do niej i delikatnie objąłeś swoimi ramionami, szepcząc cicho, że wszystko będzie dobrze.

Stałeś za nią, tuliłeś się do jej pleców, szeptałeś, że ochronisz ją i wasze dziecko przed wszystkim. Patrzyłeś dodatkowo w zasypiający Bełchatów okryty gęstą mgłą, która spoczęła na ulicach. Cieszyłeś się wtedy, że nie musiałeś patrzeć w jej oczy. Oczy przepełnione smutkiem, lękiem, rozpaczą. Ale cieszyłeś się również, że jesteście teraz razem, bo we trójkę jesteście silniejsi niż pojedynczo. Tamtej nocy usnęliście razem. Przytuleni do siebie gnieździliście się na wąskiej kanapie, byleby tylko czuć swoją obecność, bicie serca, ciepło skóry. Byleby być przy sobie.

Teraz musisz wymyślić coś, co pozwoli ci żyć odrobinę normalnie. Odrobinę podobnie to tego, jak było. Odrobinę przywróci to, co było między tobą a Dagmarą. Wierzysz w to, ale nadal wątpisz. Jednak nie wątpisz w to, że Agata musi zniknąć z twojego życia raz na zawsze. Musi, bo z każdym kolejnym dniem rozwala ciebie od samego środka. Ty cierpisz, ale nie potrafisz nawet pojąć, co może czuć twoja żona, gdy jesteś blisko niej. Zdajesz sobie sprawę, że każde następne słowo blondynki powoduje ból u Dagi, a tego chcesz się jak najszybciej pozbyć. Za wszelką cenę. I na pewno nie uwierzysz w to, że ta fałszywa kobieta nosi pod sercem twoje dziecko.

- Za ile będziecie pod halą? - słyszysz głos żony przez telefon, a na ustach od razu pojawia ci się uśmiech.
- Za pół godziny powinniśmy być - mówisz wesoło.
- To podjedziemy z Małym po ciebie, przecież nie będzie wracał po ciemku na pieszo - czujesz, że się uśmiecha. Zawsze potrafiłeś to wyczuć. Nie ważne czy rozmawiając z nią przez drzwi od łazienki czy tak, że dzielą was setki kilometrów.
- To przyjedźcie... - uśmiechasz się szeroko, co nie unika uwadze Mariuszowi, który zajmuje siedzenie obok. - Do zobaczenia Daga...
- Do zobaczenia Michał... - kończy połączenie, a ty odwracasz wzrok w kierunku przyjaciela.
- Zmieniłeś się... na lepsze - słyszysz, ale nie zdążasz odpowiedzieć, bo od razu zakłada na uszy słuchawki i wtapia wzrok w szybę. Dziwi cię to, ale cieszysz się, że powoli wszystko zaczyna się układać.

Zaczynasz wierzyć, że wszystko wraca na właściwe tory, Michale... Nie masz jednak pojęcia, że to wszystko to tylko pozory...


Dagmara.

Nie wiesz, po co to robisz. Nie wiesz, co cię podkusiło, żeby do niego zadzwonić i powiedzieć, że przyjedziesz pod halę. Nie wiesz, dlaczego miałaś po prostu ochotę, by pokazać sobie samej, że wszystko może wyglądać tak, jakby nic się nigdy nie stało. Nie wiesz, z jakiego powodu czujesz, że to jednak nie będzie koniec tego okropieństwa. Czujesz, że to wszystko będzie ciągnąć się jeszcze długo, a szczęście nie przyjdzie tak łatwo. Bo tak na prawdę, to chciałabyś zapomnieć, wyrzucić z pamięci ostatnie trzy miesiące i być dawną Dagmarą, żoną Michała, matką Oliwiera.

Parkujesz samochód na parkingu i razem z synkiem czekasz na przyjazd klubowego autobusu. Na dworze nadal jest zimno i ciemno wieczorami, które przychodzą jeszcze wcześnie. Oliwier cały czas wesoło podśpiewuje melodie lecące z radia, a ty patrzysz się przed siebie. Widzisz sylwetkę kobiety, lecz w pierwszej chwili nie widzisz jej twarzy. Krąży obok wejścia do hali, jakby na kogoś czekała, jakby była kimś takim jak ty. Jakby była partnerką jakiegoś siatkarza. Dopiero, gdy podchodzi do swojego samochodu i wsiada do niego, zauważasz jej twarz w świetle samochodowego światełka. Wiesz już kto to. Wiesz również, że nie wróży to niczego dobrego.

Po piętnastu minutach na parking przy hali wjeżdża autobus ze smutnymi siatkarzami bełchatowskiego klubu. Wiesz, że Michał jest zawiedziony, lecz wiesz również, że czas spędzony z wami pozwoli mu się podnieść i dalej walczyć. Wysiadacie szybko z samochodu, który zamykasz i razem idziecie do Michała. Mały wyrywa ci się i pędzi w stronę ojca. Krzyczysz do niego, żeby uważał, śmiejąc się wesoło i z jego zachowania i do uśmiechniętego na wasz widok męża. Po drugiej stronie ulicy przy Michale widzisz podminowanych siatkarzy, którzy również uśmiechają się do swoich partnerek. Zbliżasz się do przejścia dla pieszych, po którym biegnie już Olek. Z prawej strony widzisz światła samochodowe, a do twoich uszu dociera przeraźliwy krzyk. Dopiero po chwili uświadamiasz sobie, że to ty krzyczysz, że zdzierasz gardło, że w jednej sekundzie z twoich oczu wypływają łzy.

- Oliwier, uważaj!!! - krzyczysz z całych sił, lecz to nic nie daje.

Biegniesz w jego stronę, ale to nic nie daje. Widzisz, jak na twoich oczach Mały wylatuje w powietrze i spada parę metrów dalej, jak jego ciało bezwładnie uderza o asfalt, jak główka uderza o strukturę podłoża, jak łamią mu się kości, jak strasznie cierpi. Słyszysz jedynie jego przeraźliwy krzyk. Jedynie krzyk twojego syna i biegnącego do niego Michała. Ty nie potrafisz. Nie potrafisz zareagować. Widzisz rozmazany obraz dziecka, męża i odjeżdżającego samochodu. Twoje oczy drażni widok lamp samochodów, które zatrzymują się w miejscu. Nie potrafisz ruszyć do przodu. Nie potrafisz powstrzymać swojego ciała, by nie upadło na kolana. Nie zatrzymujesz potoku łez. Nie masz siły, by się podnieść i podbiec do syna.

- Dagmara!!! - dopiero krzyk męża doprowadza cię do pełni świadomości. Ile sił w nogach biegniesz do niego i bezwładnie leżącego synka. Przebijasz się przez gromadny tłum gapiów i padasz na kolana przy swoim dziecku, które panicznie krzyczy, które nie może się ruszyć, które cierpi niewyobrażalnie tak, że z niczym nie jesteś w stanie tego porównać. Odruchowo łapiesz go za dłoń, całujesz czoło, chciałabyś nawet opleść, go ramionami, ale możesz mu zrobić krzywdę. Patrzysz na Michała, który rozgląda się po wszystkich. - Zadzwońcie na pogotowie!!! Niech ktoś ratuje mojego syna!!! - krzyczy jedynie panicznie, wstając i biegając od jednej osoby do drugiej, aż w końcu pada obok ciebie i nie pozwala, by ktokolwiek inny niż wy, mógł dostać się do Oliwiera, który traci powoli przytomność, a jego głowa opada bezwładnie na drogę. - Do cholery, Mały nie możesz umrzeć!!! - krzyczy, potrząsając ciałem dziecka. - Pomocy!

Twój kręgosłup robi się wiotki, nie panujesz nad spięciem jego mięśni, nie panujesz nad powolnym upadkiem tułowia na podłoże obok swojego dziecka, nie reagujesz na krzyk męża. Układasz się przy swojej latorośli, płaczesz, tuląc go do siebie, głaszczesz po zakrwawionej główce i blond włoskach, które teraz są brązowe od brudu i krwi. Oddajesz go dopiero w ramiona sanitariuszy, którzy zajmują się jego bezbronnym i niewinnym ciałkiem. Widzisz, jak usztywniają mu kark, jak zakładają tymczasowy gips na nogę i rękę, jak ocierają z jego pościeranej twarzy strużki krwi. Widzisz, jak cierpi, a twoje skołatane serce ponownie przeżywa koszmar. Nie możesz teraz stracić syna. Nie teraz, gdy wszystko zaczęło się układać.

- Nie może pani niestety z nami jechać.
- Jak to nie mogę?! - wręcz krzyczysz na młodą kobietę, przedzierając się do drzwi karetki.
- Chłopiec jest w bardzo ciężkim stanie, nie wiemy, co może się wydarzyć w drodze...
- Nie zostawię go samego! Nie rozumie pani?! To jest moje dziecko! To ja go urodziłam, to ja go wychowałam, to ja muszę teraz z nim być!

Nie obchodzi cię to, że nie hamujesz płaczu. Nie interesuje cię to, że gapie patrzą się krzywo na ciebie i zaczynają wytykać palcami. Nie zwracasz uwagi na to, że Michał próbuje odciągnąć cię od pojazdu, by ten jak najszybciej odjechał do szpitala, a Mały jak najszybciej znalazł się w szpitalu. Dla ciebie liczy się to, że serce matki krzyczy to, że musisz z nim teraz być, że On cię potrzebuje. Podbiegasz jedynie jeszcze do męża, wtulasz się w niego mocno i cicho szepczesz, że wiesz, kto to zrobił.

- Daga, kto? - słyszysz jego stłumiony przez hałas głos.
- Agata...


Teraz już wiesz, Dagmaro, że zrobiła to, o czym mówiła... Zaczęła niszczyć was po kolei...

~*~*~

I tak to się rozwija... :((
Nawet nie wiecie, jak bardzo trudno pisało mi się ten rozdział i dwa następne.
Powiem tyle, ja płakałam, bo dla mnie samej to trudne, a miało być jeszcze bardziej smutne.
Mam nadzieję, że mimo wszystko się wam to spodobało i jesteście tu razem ze mną.
To bardzo miłe czytać tak wiele ciepłych słów od Was :D
Trzymajcie się ciepło :*

piątek, 24 stycznia 2014

Pozorność szesnasta.

Dagmara.

Początek Marca. Przyroda powoli zaczyna budzić się do życia. Za oknem coraz częściej widzisz radośnie świecące słońce, które coraz wyżej wznosi się nad horyzont. Spacerując z synkiem po parku do twoich uszu zaczynają docierać dźwięki śpiewu ptaków, które zaczynają powracać do kraju. Spod śniegu przebijają się kwiaty zwiastujące nadejście wiosny. Nawet twoje serce powoli zaczyna znowu bić dla jednej osoby. Czujesz jednak, że nie będzie tak, jak już wszystko ułożone jest w twojej głowie. Nie będzie szczęśliwego zakończenia jak w bajce, bo za bardzo się wycierpiałaś. Każda postać z bajki miała swojego dobrego duszka, a ty masz tylko Oliwiera.

Dokładnie tydzień temu byliście razem w Bydgoszczy na imieninach mamy Michała. Kiedy zobaczyła was razem w drzwiach swojego domu, niemal nie zemdlała, lecz od razu wyściskała was wszystkich. Reszta rodziny również serdecznie cię przyjęła. W zasadzie to czułaś się tak, jakby nigdy nic się nie zdarzyło, a wy zwyczajnie przyjechaliście do rodziców na imieniny i byliście szczęśliwi. Ale jednak nie było tak, jak być powinno, gdyby wszystko co złe przestało istnieć. Była ta nić niepewności, była chwila ciszy, było przygnębienie, gdy patrzyłaś na szczęście Joasi, był ból, gdy nie mogłaś się swobodnie przytulić do Michała i szepnąć mu na ucho, że go kochasz. Mimo wszystko cierpiałaś.

- Mamo, patrz, tata idzie! - usłyszałaś jedynie i już widziałaś chłopca pędzącego w kierunku Michała. Widziałaś, jak wskakuje mu w ramiona i jak mocno jest tulony przez ojca. Mimo bólu w sercu nigdy nie pozwolisz, by ich kontakt się pogorszył. Nigdy. Nawet, jeśli nie uda wam się niczego posklejać.
- Jak tam w pracy?
- Ciężko, ale daję sobie radę z papierami - uśmiechasz się delikatnie. - A jak na treningach?
- Też dobrze... - odpowiada, a pomiędzy wami zapada cisza. Jedynie Oliwier wesoło świergocze, idąc między wami i trzymając was za ręce. - Może pójdziemy na wspólny obiad? - Michał przerywa ciszę.
- Na pizzę! - krzyczy uradowany rocznikowo już siedmiolatek.
- Na co będziecie chcieli, ale jeśli mama się zgodzi - zerka na ciebie niepewnie. Nie możesz być zimną suką. Kiwasz lekko głową na znak przyzwolenia. - Jesteś tu samochodem?
- Nie... Byliśmy z młodym na zakupach, żeby buty na treningi mu kupić, a teraz sobie tu spacerujemy... Nie opłaciło się brać samochodu...
- To zapraszam do mojego i jedziemy na obiad - uśmiecha się i prowadzi was do pojazdu.

Siedząc z Michałem przy jednym stole jednocześnie masz ochotę zwyczajnie się uśmiechnąć i powiedzieć, że jesteś szczęśliwa, ale i wyjść z lokalu i nie widzieć tych ciekawskich spojrzeń ludzi kierowanych w waszą stronę. Ale nie możesz zrobić ani jednego ani drugiego. Chcesz jedynie, by wszystko kiedyś się ułożyło. Słyszysz radosny śmiech syna, wesoły głos męża, widzisz szczęśliwy obrazek jak ze zdjęcia, na którym brakuje tylko ciebie. Jest tak, jakbyś to ty robiła to zdjęcie. Tak, jakbyś taki obraz chciała zostawić w swojej głowie na lata. Dwójka najważniejszych mężczyzn w twoim życiu. Na razie bez ciebie...

Wreszcie się ujawniasz, podchodząc do stolika i informując, że musicie już wracać do domu. Ty musisz zająć się pracą, a Oliwier lekcjami, by potem spokojnie dotrzeć na trening tenisa. Widzisz smutek w ich oczach. Michał tłumaczy synkowi, że tak będzie lepiej i że odwiezie was do domu. Zgadzasz się na jego propozycję i już po chwili ponownie siedzisz w służbowych samochodzie, należącym do twojego męża. Michał zatrzymuje samochód, wychodzi z niego, by otworzyć ci drzwi, a potem wysadza małego z fotelika. Widząc, jak jego oczy robią się smutne i pozbawione blasku, niepewnie proponujesz, by wszedł do mieszkania i pomógł Oliwierowi odrobić lekcje, a potem pojechał z nim na halę na trening tenisa. Zgadza się od razu i całą trójką wchodzicie zadowoleni do budynku.

Troszczysz się o innych, a znowu zapominasz o sobie, Dagmaro...




Michał.

Każdy myśli, że jesteś ideałem. Każdy sądzi, że masz wszystko i nic więcej nie jest ci potrzebne. Każdy chciałby ci coś zabrać; karierę, rozpoznawalność, zawód, żonę. Każdy chciałby choć na chwilę zamienić się z Tobą miejscami. Każdy chciałby zabrać dla siebie cząstkę ciebie. Każdy chciałby móc mieć kawałek ciebie na własność. Może nawet chciałby cię dla siebie sklonować, żeby nie rozwalać twojej rodziny. Może nawet byłbyś szczęśliwy, widząc na ulicach swoje podobizny. Może nawet by ci się to podobało. Tylko jest jedno ale. Ty nie jesteś ideałem. Jesteś smutnym, kłamiącym, znienawidzonym człowiekiem, którego niebieskie oczy powoli się wypalają.

Mimo że wszystko zaczyna się poprawiać, mimo że powinieneś być pozornie szczęśliwy; mimo że ostatni mecz dopisał do waszego konta kolejne wyczekiwane trzy punkty; mimo że Oliwier nadal cię kocha najmocniej na świecie; mimo że ty kochasz jeszcze mocniej, to nie jesteś już tak stuprocentowo pewny, jak jeszcze dwa miesiące temu, że wszystko naprawisz, że znowu będziecie rodziną, że znów będzie zasypiać i budzić się u boku Dagmary. Tracisz nadzieję, że wrócisz do waszego wspólnego mieszkania, że znów usłyszysz z jej ust "kocham cię", że bez zbędnego zamysłu pocałujesz ją po wygranym meczu czy przytulisz się do niej po porażce. Przestajesz wierzyć, że lepsze dni jeszcze kiedyś przyjdą.

- Tato, widziałeś jak wymiatałem? - z rozmyślań wyrywa cię rozweselony syn. Jednak ty nie możesz odpowiedzieć, że widziałeś i jesteś dumny z jego poczynań. Nie możesz go okłamać. Przytulasz go mocno do siebie i obiecujesz, że pojawisz się na turnieju, na który właśnie się zakwalifikował. 
- Kocham cię, synku...
- Ja ciebie też, tato... - odpowiada ci i mówi, że idzie się przebrać i żebyś poczekał na niego przed budynkiem.

Ubierasz się i wychodzisz przed niewielką szkolną halę, gdzie trenuje twój syn. Podchodzisz do samochodu i opierasz się o jego maskę. Pamiętasz, jak kilka miesięcy czekałeś w tym miejscu nie tylko na jego, ale również na zafascynowaną tenisem Dagę. Pamiętasz jak oboje wychodzili uśmiechnięci i biegli do ciebie czekającego na parkingu. Pamiętasz, jak synka brałeś na ręce, a żonie dawałeś soczystego buziaka w usta, na co Oli głośno okazywał swoje niezadowolenie. Byłeś wtedy cholernie szczęśliwy. Właśnie. Byłeś. Teraz pozostały ci jedynie starania, by choć w namiastce do tego wrócić.

- O proszę, Misiu, co ty tu robisz? - słyszysz znienawidzony przez siebie głos. - Czyżbyś przeczuwał, że będę u ginekologa, żeby naszego dzieciaczka zobaczyć na monitorze i usłyszeć, jak bije jego serduszko - uśmiecha się do ciebie szyderczo. - Tak bardzo nie możesz doczekać się naszego maluszka jak ja? - wiesza się na twoim ramieniu, lecz od razu oddalasz się od niej. - No co jest, nie chcesz zobaczyć swojego potomka? - pokazuje ci zdjęcie USG.
- Moje jedyne dziecko właśnie do mnie biegnie, a tobie nie mam zamiaru w nic wierzyć. Wypieprzaj z mojego życia - odpychasz ją i pomagasz Oliwierowi wsiąść do samochodu. - Nie chcę cię więcej widzieć!
- Zniszczę ci wszystko, zobaczysz... Zniszczę i tego zasranego bachora i jego mamuśkę! Zabiorę ci wszystko!!!

Odjeżdżasz z piskiem opon z parkingu. Jak przed mgłę słyszysz synka i to, jak opowiada ci o treningu. Słyszysz jego wesoły głos i co chwilę wybuchający śmiech, jednak sam nie możesz się nawet uśmiechnąć. Możesz jedynie bezpiecznie odwieść go do matki i zacząć chronić swoją rodziną. Musisz zrobić wszystko, byleby tylko Agata nie zrobiła czegoś, co sprawi, że zawali się cały twój świat. Nie możesz pozwolić, by nawet w najmniejszym stopniu spełniła swoje groźby. Nie pozwolisz jej na to. 

- Dlaczego jesteście tak późno?
- Przepraszam... - mówisz cicho i wchodzisz do mieszkania. Dagmara od razu zagania małego do łazienki, apotem do swojego pokoju, żeby wyspał się na jutrzejszy dzień. Czytasz mu bajkę i po dwudziestu minutach siedzisz z żoną w salonie i starasz się powiedzieć jej to, co może zrobić Agata.
- Michał, chcę prawdy...
- Powiedziała mi, że jest w ciąży i że zrobi wszystko, żeby się was pozbyć i być ze mną... - ledwo co wypowiadasz te słowa, bo usta drżą ci niemiłosiernie, a głos się łamie. - Boję się o Was...
- Nie pozwolę, by ktokolwiek skrzywdził nasze dziecko, słyszysz? - siada obok ciebie na kanapie, chwyta twoją twarz w swoje dłonie i zmusza, być patrzył w jej oczy. - Nic nam się nie stanie... 
- Kocham was, Daga, i nie pozwolę skrzywdzić - przytulasz się do niej i siedzicie razem skuleni na kanapie tak przez kilka godzin... - Tak mocno kocham...

Jesteś głową rodziny i musisz ją chronić, Michale...


~*~*~

Witam :*
Macie na końcu taki zalążek tego, co będzie dziać się w przyszłości.
A jeśli ktoś był spostrzegawczy na to moim gg pojawiały się fragmenty z tych rozdziałów jakieś kilka dni temu ;-)
Tak właściwie to został mi do napisała jedynie Epilog, co oznacza, że w najbliższym czacie ruszę z nowymi historiami :D No i oczywiście skupię się bardziej na duetach z Maniek, Kari i Evi.
Zdradzę, że Pożądanie pisze mi się na razie wyśmienicie, tylko ten Zbyś taki inny... :P A Słońce Moje na razie czeka na swój odpowiedni czas :P
Jestem trochę chora, trochę smutna, bo nasi przegrali, ale i szczęśliwa, bo 6 miejsce na ME, w których mieli z grupy nie wyjść jest dla mnie dobrym wynikiem.
Trzymajcie się jakoś :*
Buźki :* :*

Ps. Bo tak w gruncie rzeczy to moje historie muszą być w pewnych momentach złe, nie?  :-P

piątek, 17 stycznia 2014

Pozorność piętnasta.

Dagmara.

Każdy styczniowy dzień minął ci tak samo. Budziłaś się, szłaś do łazienki, brałaś prysznic, robiłaś śniadanie, budziłaś synka, jedliście, ubierałaś się, malowałaś, zakładałaś ciepłą kurtkę sobie jak i Oliwierowi, odwoziłaś do go szkoły, pędziłaś spóźniona do pracy, męczyłaś się z papierkową robotą, kończyłaś pracę, odbierałaś syna, jechaliście na zakupy, wracaliście do domu, jedliście, odrabiałaś z nim lekcje, kładliście się spać. I tak codziennie. Jedynie weekendy były urozmaicone w krótkie rozmowy z Michałem, gdy przychodził i zabierał Małego do mieszkania klubowego albo na mecze domowe. To wszystko powoli robiło z ciebie robota, a nie człowieka, który ma uczucia.

Dziś Michał też miał pojawić się w waszym mieszkaniu, które ostatnio zajmujesz jedynie ty i Oliwier. Obudziłaś się przed siódmą rano. Nie wiedziałaś, co ze sobą zrobić. Najchętniej ponownie schowałabyś się w pościeli i przytuliła do jego poduszki, która nadal pachnie Nim i co noc jest świadkiem twoich łez. Teraz nie płaczesz już ze złości. Teraz twój płacz wywołany jest bezsilnością, że nic nie możesz zrobić. Wzięłaś się za sprzątanie. Po dwóch godzinach całe mieszkanie lśniło czystością, a jedynie twój umysł nadal zaprzątany był tym, co za wszelką cenę chciałaś wyrzucić. Nie chciałaś myśleć o tym, czy Michał jeszcze cię kocha. Nie chciałaś przypominać sobie waszej sylwestrowej rozmowy. Najchętniej zapomniałabyś również o zdradzie, ale nie możesz.

- Mamo, co będzie na śniadanie? - słyszysz głos synka i od razu się uśmiechasz. Podbiega do ciebie i wtula w twoje ramiona. - Zrobimy naleśniki? Tylko musimy się pospieszyć, zanim tata przyjdzie, to go poczęstujemy... - schodzi z twoich kolan i biegnie do kuchni, skąd cię woła. - Mamo, no chodź...

W tej chwili zapominasz o tym, że Michał cię zdradził. Nie zwracasz uwagi na to, że Oli robi jeszcze większy bałagan niż ten, który przed chwilą sprzątałaś. Nie interesuje cię to, że biega bosymi stopami po płytkach. Nie myślisz o tym, żeby się ubrać, lecz dalej chodzisz po mieszkaniu w krótkich spodenkach i koszulce, która należy do twojego męża. Liczy się to, że zarówno na twojej jak i Oliego twarzy widnieje uśmiech, który tak bardzo przypomina ci ten michałowy, w którym się zakochałaś. Punktualnie o dziesiątej słyszycie dzwonek do drzwi, co informuje cię, że Michał czeka pod drzwiami. Widzisz pędzącego synka, a po chwili słyszysz ich radosne śmiechy.

- Cześć Dagmara...
- Cześć... 
- Wiesz co tata, właśnie z mamą robimy naleśniki na śniadanie. Zjesz z nami, nie?
- Jeśli tego chcecie? - pyta Małego, lecz wiesz, że odpowiedź należy do ciebie. Kiwasz delikatnie głową, słysząc zapewnienie Oliwera, że bardzo tego chcecie. - W takim razie z chęcią zjem - uśmiecha się do synka, jednocześnie i ciebie obdarzając spojrzeniem. 
- To wy siadajcie, a ja dokończę piec... - stajesz przy patelni i obserwujesz, jak razem zasiadają do stołu. Widzisz, jak niepewnie zachowuje się przyjmujący, jak boi się cokolwiek dotknąć. Jedyne, co się cieszy, to uśmiech nieschodzący z twarzy syna. - Proszę... - stawiasz talerz z górą naleśników i kierujesz się w stroną sypialni.
- Mamo, a ty? Chodź zjesz z nami... 
- Zjem, jak się przebiorę - puszczasz mu oczko.
- Mi tam się bardzo podoba twój strój - słyszysz głos Michała, by po chwili chwycić kanapową poduszkę i rzucić ją ze śmiechem w jego kierunku.

Znikasz w sypialni na 10 minut, gdzie zmieniasz swoje ubranie na dżinsy, lecz koszulki już nie zmieniasz. Wchodzisz roześmiana do salonu i widzisz męża, który łaskocze małego na kanapie. Nawet nie zauważają, że przeszłaś obok nich. Siadasz przy stole i zajadasz się naleśnikami z powidłami i czekoladą. Po kilku minutach dosiadają się do ciebie i kończą jedzenie. Kiedyś, gdy przypadkowo dotykałaś dłoni męża, uśmiechałaś się, bo po chwili czułaś jego usta na swoim policzku. Teraz, gdy przez przypadek dotykacie równocześnie słoika z marmoladą, peszysz się, zabierając rękę. Jednak Michał już nie. Uśmiecha się do ciebie i szuka twojej dłoni pod stołem. Chwyta ją i ściska. 

- Muszę się zbierać... Zaraz mamy odprawę... - słyszysz jego głos.
- Już się ubieram tato! - krzyczy Oliwier i biegnie do swojego pokoju. Zostajecie sami, a między wami panuje niezręczna cisza.
- Może... 
- Tak?
- Może przyszłabyś razem z Olim na mecz? - pyta, a ty nie wiesz, co odpowiedzieć. Od przeszło miesiąca nie było cię na hali. Internet już huczy, że się rozstaliście, ale na tą chwilę taka jest prawda.
- Ale ja nie mam biletu... - łapiesz się ostatniej deski ratunku.
- Z tym nie ma problemu, bo masz karnet na każdy możliwy mecz... Przyjdziesz?
- Postaram się...

Zadziwiasz samą siebie, ale chyba to teraz jest ci potrzebne. Potrzebujesz odrobiny normalności, Dagmaro...


Michał

Wreszcie się odważyłeś. Wreszcie wewnętrzny głos serca wygrał z tym głośniejszym do tej pory rozumem. Wreszcie czujesz się napełniony optymizmem przed meczem. Wreszcie chcesz grać na najwyższym poziomie, by każdy zwycięski gest kierować w stronę żony i radosnego syna. Jesteś jednocześnie ogromnie szczęśliwy i bardzo niepewny, jak potoczą się losy meczu, bo jest on ogromnie ważny. Wiesz, że sezon powoli zaczyna się wymykać, lecz walczyć musicie do końca. W końcu prawdziwy sportowiec nigdy się nie podaje i nie podaje wszystkiego na tacy przeciwnikowi.

Wchodzisz roześmiany do szatni, gdzie powoli zaczyna roić się od zawodników bełchatowskiej drużyny. Widzisz Mariusza siedzącego jak zwykle przy oknie i rozmawiającego przez telefon, zapewne ze swoim synkiem, gdyż tylko przy nim całkowicie potrafi stać się potulny. Podchodzisz do niego i całą sytuację kwitujesz krzywym uśmiechem posłanym do atakującego. W budynku powoli zaczynają gromadzić się kibice, a ty wychodzisz razem z innymi na parkiet i rozpoczynasz rozgrzewkę, nerwowo rozglądając się po miejscach dla rodzin. Dagi i Oliego jeszcze nie ma...

Słyszysz gwizdek sędziego, oznajmujący rozpoczęcie się meczu. Jeszcze raz wzrok kierujesz na wyjątkową trybunę. Nadal jej nie ma. Pierwszy punkt pada waszym łupem, podobnie jak i dwa następne, następnie Politechnika nie pozostawia wam złudzeń, że będzie to łatwy mecz doprowadzając do remisu. Ósmy dla swojego zespołu zdobywasz ty, zapraszając tym samym zawodników na przerwę. Mimo głośnej muzyki, śpiewu kibiców, krzyku trenera potrafisz wyłapać jeden dźwięk. Jej głos. W zasadzie to wykrzyczane imię waszego synka, który chwilę później podbiega do barierki i przybija ci z uśmiechem na ustach piątkę. Dagmara uśmiecha się jedynie, przechodząc obok i pokazuje ci zaciśnięte pięści. Wygrasz to. Dla niej.

Jednak nic nie idzie wam tak łatwo i przyjemnie. W końcu to nieprzewidywalna Politechnika, więc niczego nie można być pewnym. Trwa decydujący moment ostatniego, piątego seta. Stajesz za linią dziewięciu metrów, zerkasz na żonę. Widzisz jej uśmiech. Szczery, prawdziwy, przeznaczony tylko dla ciebie. Posyłasz piłkę na drugą stronę boiska, a widząc, że ląduje w polu przeciwnika, unosisz ręce w geście zwycięstwa ściskany przez kolegów. Po chwili radości słyszysz donośny głos spikera, który ogłasza, że statuetką MVP dostaniesz właśnie ty. Dziękujesz przedstawicielowi związku, ustawiasz się do wspólnego zdjęcia, by potem tradycyjnie ostatni raz uścisnąć rękę przeciwnikom. 

- Gratuluję - słyszysz uśmiech Dagi, gdy podchodzisz do niej i Oliwiera przebrany w swoje rzeczy.
- Tato, tato, a mogę zobaczyć statuetkę? - podajesz ją synowi, który od razu biegnie z nią do pozostałych dzieci, a ty sam wręczasz bukiet kwiatów żonie, która tak słodko się przy tym rumieni.
- Ostatnio kwiaty dałeś mi w rocznicę ślubu - wzdycha, zagłębiając twarz w bukiecie, który niedawno dostałeś wraz ze statuetką.

Z wielką radością opuszczasz mury hali po tym, jak Dagmara zgodziła się na wspólną kolację w trójkę. Niesiesz syna na rękach do samochodu, dokładnie przypinasz do fotelika, aż wreszcie sam na chwilę zostajesz sam z żoną przed pojazdem. Nieśmiało odbierasz od niej klucze do auta, otwierasz jej drzwi, a po chwili sam siadasz za kierownicą i ruszasz do pizzerii. Zatrzymujesz się dopiero pod budynkiem, gdzie spędzicie razem następne chwile. Oliwier wsuwa swoje rączki w wasze dłonie, a wy jedynie zerkacie na siebie. Czujesz, że to będzie naprawdę miły wieczór, a Mały poczuje się tak, jakby nic się nie stało.

Tak również było. Zamówiliście tradycyjnie jedną największą pizzę z szynką i serem i zjedliście ją, wypijając tak nie zdrową Coca-Colą. Tak wiele oddałbyś za to, by teraz móc spokojnie ułożyć do snu synka, którego niesiesz właśnie w ciszy do mieszkania, gdyż zasnął w samochodzie, a potem usiąść na kanapie z żoną z butelką wina i po prostu się do niej przytulić. Chciałbyś znowu poczuć się w pełni szczęśliwy i zadowolić się jedynie całodobową obecnością rodziny. Jednak co byś nie zrobił, nie dostaniesz tego, czego pragniesz. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Otulasz pościelą synka i wychodzisz z jego pokoju. Wchodzisz do kuchni, gdzie przy blacie stoi Dagmara.

- To ja już się chyba będę zbierał - mówisz, czym lekko straszysz żonę.
- Jak wrócisz do mieszkania klubowego?
- Wezwę taksówkę, albo przejdę się... W końcu nie jest tak daleko.
- Zostań... Jeśli oczywiście chcesz, bo jeśli nie, to nie będę cię zatrzymywać, ale Oli byłby szczęśliwy... 
- A ty chcesz, żebym został?
- Chcę, żeby nasz syn był szczęśliwy, a bez ciebie nie będzie... Chcę...

~*~*~
 I tak to się powoli zbliża do końca.
Przyznam się, że napisałam już te dla mnie przynajmniej najgorsze momenty tej historii, które jeszcze przed nami i mam nadzieje, że nie wystraszą was one. ;-)
Dzisiejszy rozdział jest takim zalążkiem poprawy, takim powiewem szczęścia.
Ale ja jestem zła i jeszcze wszyscy się nacierpią :-P
 I wiecie co? Zauważyłam, że Daga jest dokładnie taka sama jak ja. Nienawidzi go, a jednak nie potrafi przestać kochać... :-(
Pewnie już zauważyłyście, że nie ma mnie na tygodniu, ale wszystko staram się nadrabiać w soboty i niedziele, więc piszcie na gg, jeśli się jeszcze gdzieś nie pojawiłam (15696793) ;-)

Buźki :*

 Zapraszam na :


Ps. Dziewczyny oglądałyście mecze naszych WALCZAKÓW? :-D
Mimo wszystko jestem dumna, że jestem Polką i mogę im kibicować :D
Ps. Od dziś mam ferie, więc postaram się wszystko nadrobić i skończyć pisać pozaczynane 
projekty :-) A jeśli ktoś również od dziś odpoczywa, to niech mu pogoda sprzyja :D

piątek, 10 stycznia 2014

Pozorność czternasta.

Dagmara.

Za tobą chyba dwa najgorsze tygodnie w całym twoim życiu.  Dwa tygodnie, które z chęcią wyrzuciłabyś ze swojego trudnego, ale mimo wszystko pookładanego egzystowania na tym świecie. Gdybyś tylko mogła, z całą pewnością cofnęłabyś się do tyłu i zrobiła wszystko, byleby ponownie powrócić do czasów, które uwielbiałaś. Wolałabyś chyba nawet żyć w niewiedzy, że Michał cię zdradził, ale mieć go obok i w każdej chwili móc spojrzeć w jego oczy i powiedzieć, że go kochasz. Bo go kochasz, najmocniej jak się da.

Kiedyś ktoś powiedział ci, że lepiej jest być tą osobą w związku, która kocha mniej, której mniej zależy, która nie zawsze będzie walczyć. Bo ta, która kocha mniej nie cierpi, a ta która zrobi wszystko, byleby tylko uratować miłość, cierpienia nie uniknie. Ty jesteś właśnie tą, która kocha, walczy, nigdy nie odpuści. Sama myślisz o sobie, jak o chorej psychicznie wariatce. Przecież żadna normalna kobieta nie zachowywałaby się tak, jak ty. Każda w pewnym momencie by się wycofała, a ty nawet teraz wiesz, że nigdy tego nie zrobisz. Inni mogą odpuścić, lecz nigdy ty.

Już dziś spotkasz się z Michałem i synkiem. Nie wiesz, co twój mąż powiedział Oliwierowi, ale mały wie, że ojciec nie będzie z nimi mieszkał. Nie wiesz również tego, jak zareagowała wasza rodzina na wieść o tym, że po części nie ma już Was. Słysząc dźwięk domofonu, schodzisz na dół po syna. Widząc cię, od razu wpada w twoje ramiona o mało co nie przewracając cię. Bierzesz go na ręce i mocno do siebie przytulasz. W tym momencie nie liczy się to, że dosłownie metr przed tobą stoi Michał. On teraz jest nieważny. Prosisz syna, by pobiegł do mieszkania, a sama zostajesz przed klatką schodową z mężem.

- Cześć...
- Jeśli chcesz jakieś swoje rzeczy, to proszę możesz wchodzić śmiało, przecież to też także twoje mieszkanie - odsuwasz się z przejścia, pokazując gestem dłoni, że może wejść.
- Daga... Dobrze wiesz, że nie chodzi mi o rzeczy - próbuje złączyć wasze dłonie, lecz zabierasz rękę, a on jedynie spuszcza wzrok i staje się bezradnym chłopcem. - Nie chcę, żeby nasze dalsze życie wyglądało tak codziennie...
- Ja też, ale nasze pragnienia nie sprawią, że zapomnimy. Michał, ja nie chcę już cały czas rozmyślać, co robię źle, że wolałeś inną, co jest we mnie tak odrażającego, że wolałeś kogoś o idealnej figurze, co sprawia, że zamiast spędzać czas ze mną, wolałeś zabawiać się z tamtą lalunią... Nie wytrzymam tego...
- Wiesz co jest takiego w Tobie? - chwyta twoją twarz w swoje ciepłe dłonie, niczym nieogrzewane, mimo wszędobylskiego mrozu i siłą przyciąga twoją głowę do swojej. - Wiesz co? Jesteś dla mnie za dobra... Jesteś jednocześnie moim ideałem, ucieleśnieniem snów... Kocham cię i nawet nie wiesz, jak cierpię, wiedząc, że cię zniszczyłem... Własnoręcznie. To ja doprowadziłem do tego, że zaczęło się psuć, to ja wpędziłem cię w wyrzuty sumienia, to ja wiecznie chciałem więcej, zamiast nosić cię na rękach za to, że po prostu jesteś moim ideałem... To ja nas oboje zniszczyłem i to ja za wszelką cenę nas odbuduję - czujesz jedynie jego usta na swoich i widzisz jego odchodzącą osobę.

Osuwasz się po wejściowych drzwiach, a po policzkach znów płyną łzy. Siedzisz na zimnym betonie ubrana jedynie w spodnie i bluzę. Nie wiesz ile czasu to trwa. Nie wiesz, bo przestajesz myśleć. W głowie dudnią ci jego słowa. Kilka zwykłych wyrazów, a twoje serce jakby leciutko zaczęło się goić, zrastać z rozwalonymi wcześniej pojedynczymi jego kawałkami. Masz zamknięte oczy, a możesz przysiąc, że widzisz nad sobą takiego małego Anioła Stróża, który nad tobą czuwa, nad twoim szczęściem, nad wszystkim, co cię otacza.

Jesteś rozdygotana Dagmaro... Przez własnego męża...


Michał.

Nie wiesz dlaczego to zrobiłeś. Dlaczego odważyłeś się powiedzieć jej, że była dla ciebie za idealna, a ty nie potrafiłeś dorównać do jej poziomu idealności i cały czas wymagałeś więcej. Nie wiesz, dlaczego powiedziałeś, że zniszczyłeś ją. Nie potrafisz sam przed sobą się usprawiedliwić, a przecież powinieneś. Każdy zdradzający mężczyzna potrafi. Każdy potrafi kłamać, że to kobieta go wykorzystała, że to wszystko jest jej winą. Każdy mężczyzna za wszelką cenę udawałaby, że wszystko jest w porządku. Ty nie potrafiłeś...

Nie potrafiłeś tak po prostu wrócić wtedy do domu i udawać, że nic się nie stało. Nie potrafiłeś stać się egoistycznym Michałem, z którym musiała się borykać od dłuższego czasu. Nie starałeś się nawet o to, by nic nie podejrzewała. Nie. Ty jak nigdy wcześniej potrzebowałeś jej. Potrzebowałeś swojej Dagmary, którą kochasz i nigdy nie przestaniesz. Sam do tego wszystkiego doprowadziłeś. Mogłeś przecież nie zwierzać się Agacie z tego, że nie układa ci się w domu. Mogłeś najzwyczajniej w świecie po prostu nie dać się jej omotać i uwierzyć w to, że może być twoją przyjaciółką.

Żałujesz tego, co przed chwilą powiedziałeś Dagmarze? Żałujesz tego, że po jej policzkach znowu pociekła słona ciesz? Żałujesz, że chcesz walczyć? Nie. Wiesz doskonale, że inaczej nigdy nie odbudujesz tego, co straciłeś. Wiesz, że bez łez i cierpienia nie uda ci się przywrócić tego, że będziecie razem. Ty, Daga i Oliwier. Wasza rodzina. Wiesz, że musisz teraz ty przejąć pałeczkę. Musisz walczyć za was oboje, bo czujesz, że Daga nie da sama rady, że w ogóle nie da, bo opuści, że będzie wolała być z kimś innym, lepszym od ciebie. Lecz teraz już na to nie pozwolisz. Nic nie przeszkodzi ci w tym, by walczyć o jej miłość. Nic i nikt.

- Witaj skarbie - słyszysz odrażający głos kobiety, która jeszcze kilka tygodniu temu była ci bliższa niż własna żona. Uprzedzając jej ruch, odsuwasz się w tył, nie pozwalając, by mogła cię nawet dotknąć. - Misiu, co się stało? Dlaczego nie odbierasz telefonów, nie odpowiadasz na Sms-y? Dlaczego jesteś taki oschły?
- Powiedzieć ci? - podchodzisz do niej i stajesz czoło w czoło. - Bo cię nienawidzę... Brzydzą się tobą. Tym, że uknułaś jakąś popieprzoną intrygę wtedy, gdy mi się nie układało... Zniszczyłaś moje szczęście, omotałaś mnie. Nienawidzę cię!
- Ach tak? Jestem ciekawa, co twoja Dagusia sobie pomyśli, jak do niej pójdę i powiem, że będę szczęśliwą matką, a ojcem dziecka będzie jej mąż... - widząc jej perfidny uśmiech, masz ochotę, by ją zabić, by pozbyć się jej raz na zawsze, by sprawić, żeby cierpiała, tak jak ty teraz. Chcesz, żeby już nigdy nie miała okazji, by spotkać się z osobą, którą kochasz i będziesz chronić za wszelką cenę. Masz ochotę, by się zemścić...
- Spróbuj tylko się obok niej zjawić, a zabije cię...

Odchodzisz od niej. Nie obchodzą cię jej krzyki, lamenty, że cię kocha. W tym momencie liczy się trening, który zaraz się zacznie. Będziesz mógł wreszcie się wyładować. Wreszcie wylać wszystkie złe myśli razem z potem, który będzie się z ciebie lał. Bo to będzie dla ciebie kara. Kara wymierzona przez samego siebie. Kara, od której nie odstąpisz.

Obyś tylko nie zrobił nic głupiego, Michale...


~*~*~
Witam :*
Właśnie głupota Michała... 
Ten wątek miał być jeszcze bardziej rozbudowany, ale dostałam głosy, że będzie za dramatycznie i drastycznie, więc chyba od tego odejdę. 
Ale wy też wyraźcie swoje zdanie. 
Jedna z wersji jest delikatniejsza, druga przepełniona bólem, smutkiem, płaczem i łzami na zdecydowanie większym poziomie niż pierwsza.
Ostatnio wracam z powrotem wspomnieniami do "To tylko siedem dni, Kotku"  wracam do muzyki z tamtego epilogu i mam nowe pomysły. I tak jakoś wszystko do mnie wraca ostatnio. 
Ściskam Was wszystkie mocno i życzę miłego weekendy :*

Zapraszam:


Ps. Jesteście tu ze mną jeszcze? :P
Ps 2. Jestem na etapie nadrabiania zaległości, więc jak coś, to piszcie ;)

piątek, 3 stycznia 2014

Pozorność trzynasta.

Dagmara.

Słyszysz pierwsze wybuchy petard o wczesnowieczornej porze, ich świst przy locie w górę. Cały ten radosny hałas przypomina ci, że już za kilka godzin zaczniesz nowy rok. Będzie o rok starsza, o rok dojrzalsza, o rok bardziej doświadczona przez życie. Będziesz jedynie nadal cierpieć. Tak samo jak w tej chwili, słysząc śmiechy zza ściany mieszkania. Wróciłaś do siebie, lecz ani Michała ani Oliwiera w nim nie ma. Obaj są w Bydgoszczy, tak jak o to prosiłaś. A przecież mówią, że jaki pierwszy, taki cały rok. Ale ty na to nie pozwolisz. Nie pozwolisz, by Oli nie miał z Tobą kontaktu.  Nie pozwolisz na to, byś dalej cierpiała.

Podchodzisz do dużego salonowego okna i patrzysz się w niebo, na którym co chwilę rozbłyskują się najróżniejszej urody chwilowe błyskotki. Zamykasz oczy. Co widzisz? Siebie, Michała i Oliego sprzed roku. Widzisz obrazki, gdy twój syn biegał szczęśliwy po całym mieszkaniu razem z rodzeństwem ciotecznym, przy stole siedzieli twoi rodzice i teściowie, a ty wirowałaś z Michałem na prowizorycznym parkiecie pomiędzy Joasią i Markiem i własnym bratem i jego narzeczoną. Nawet słyszysz grającą wtedy muzykę i głosy wszystkich dookoła. Wtedy widziałaś jedynie te niebieskie tęczówki. 

Doskonale pamiętasz, jak wymknęliście się na spacer, gdy wszyscy dawno już spali. Ze sobą wzięliście po prostu butelkę nieotwartego szampana i ruszyliście do parku. Trzymaliście się cały czas za ręce, siedzieliście na ławce szczelnie do siebie przytuleni, obdarowywaliście się delikatnymi pocałunkami, rozgrzewaliście zmarznięte dłonie. Wtedy właśnie czułaś, że to jest to, że to o tym marzyłaś, że tak właśnie powinno już na zawsze wyglądać twoje życie. Myliłaś się. Teraz już wiesz, że życie to nie jest jedynie bajka usłana różami. Życie to cierpienie, ciągłe i nieustające. Dziś 31 grudnia 2012 roku pozostała ci jedynie butelka szampana, którą właśnie otwierasz.

- No to najlepszego, Daga... - powoli opróżniasz lampkę z trunkiem, opadając na beżową kanapę. Zerkasz na biały wibrujący model samsunga oraz na widniejące na nim zdjęcie rozmówcy próbującego się z tobą połączyć. Uśmiechnięty mężczyzna z lekkim zarostem, zawadiackim uśmiechem i przenikliwie lazurowym spojrzeniem. Twój Michał. - Halo...
- Cześć... Chcemy ci z Olkiem złożyć życzenia... - słyszysz, jak mały domaga się głosu, a po chwili już mówi do ciebie.
- Cześć mamuś. Wszystkiego najlepszego! Szkoda, że cię z nami nie ma. Jest super... Tylko tata jest smutny i się nie uśmiecha... Cały czas siedzi w pokoju na górze i przegląda zdjęcia... Wiesz te z wakacji, co ja jeszcze mały byłem. Babcia mówi, że jest chory na to samo, co ty i że nie wie, kiedy się wyleczycie, ale mówi, że kiedyś na pewno, bo to co was łączy, jest przeogromne i jest mną... - kilka prostych słów, a ty mało co nie płaczesz. - Mamo, to ja już ci tatę oddaje, bo przyszedł. Trzymaj się tam i zdrowiej. Papa... - znowu chwila przerwy, byś potem mogła słyszeć westchnięcie męża.
- Wszystkiego najlepszego, Daga...
- Wzajemnie... Powiedziałeś rodzicom?
- Musiałem... Jesteś zła?
- Nie... Musieli się kiedyś dowiedzieć... Dzwonisz tylko po to, żeby złożyć mi życzenia?
- Nie... Jutro wracamy i...
- Mam się wynieść?
- Nie! Absolutnie... To ja się wyprowadzę.
- Michał, co my zrobiliśmy? Zmarnowaliśmy wszystko. Każdą chwilę... - po twoim policzku spływają łzy, których nawet nie próbujesz hamować.
- Ty nic nie zniszczyłaś... To jedynie moja wina. Moment, którego zawsze będę żałować, ale nie wymarzę go... Przepraszam jedynie, że musisz cierpieć.
- Jesteśmy dziwni, Michał - mówisz, wpatrując się w zdjęcie ślubne wiszące na ścianie przy oknie. - Zdradziłeś mnie, a mimo to mogę z tobą rozmawiać, nie rzucam talerzami, nie rwę na kawałki wspólnych zdjęć, nie histeryzuję. Czuję jedynie to, że moje serce rozleciało się na kawałki, że nic nie jest już takie, jakie mogłoby być...
- Daga, wiem, że to cię zaboli, ale muszę... Kocham cię i chcę walczyć. O nas.
- Kocham Cię, Michał... Mimo wszystko kocham... - kończysz połączenie i upadasz na podłogę, strącając przy okazji kieliszek z ławy.

Nie ma dla ciebie znaczenia huk za oknem i jednoczesny blask. Nie liczą się przychodzące SMS-y czy nieodebrane przez ciebie połączenia. Nie liczy się nawet to, że umysł podsuwa ci pomysł, by pozwolić płynąć krwi poprzez przecięcie skóry kawałkiem szkła. Liczy się jedynie jego zdjęcie tuż przy twoim sercu. Liczą się wspomnienia. Liczą się chwile radości. Nie ważnie jest to, że każdy następny dzień jest tym gorszym, bardziej bolącym, bardziej wstrząsającym...

Cierpisz, z każdym dniem coraz bardziej, z każdą chwilą kochasz go mocniej, jednocześnie nienawidząc, Dagmaro... To paradoks...


Michał. 

Od zawsze uwielbiałeś ten dzień. Zawsze w tym czasie bawiłeś się z rodziną, przyjaciółmi, a przede wszystkim z Dagmarą, która teraz jest w Bełchatowie, a ty siedzisz obok kominka w Bydgoszczy. Być samemu w Sylwestra nie zdarzyło ci się jeszcze nigdy. Teraz, mimo obecności siostry, rodziców, całej bliskiej rodziny czujesz się samotny, pusty w środku. Wypełniony jedynie wnętrznościami, a nie duszą i miłością. Czujesz się zły. Na wszystkich, na cały świat, który cię otacza i irytuje. Najchętniej wyniósłbyś się na dwór, pobiegł do parku, który widział od zawsze wszystkie twoje emocje, który był świadkiem wszystkiego.

To w tym miejscu pierwszy raz wyznałeś Dadze, jak mocno ją kochasz. To tu postanowiłeś, że się jej oświadczysz. To tu spędzaliście weekendy, gdy przebywaliście w Bydgoszczy. To właśnie tu usłyszałeś, że za kilka miesięcy na świat przyjdzie twoje dziecko. To w tym miejscu leżeliście w wolne sierpniowe lato i wymyślaliście imię dla maluszka, który dopiero stawał się bardziej widoczny dla zwykłego obserwatora. To tu czułeś się najbardziej szczęśliwy, a teraz czujesz, że wszystko straciło sens.

Już którąś noc z kolei zamiast spać, ty siedzisz przed kominkiem i przeglądasz rodzinne albumu, byleby zabić ciągnące się w nieskończoność minuty. Widzisz uśmiechnięte twarze siostry, jej męża, zdjęcia z ich ślubu, całą rozweseloną rodziną. I siebie razem z Dagą u boku. Oboje ledwo co dwudziestoletni, zakochani po uszy, uśmiechnięci do siebie, niewidzący poza sobą świata. Tak bardzo chciałbyś choć raz w żuciu jeszcze się tak poczuć. Chciałbyś umieć zatracić się w niej na nowo i sprawić, by i Dagmara pozwoliła sobie na to. Chciałbyś jeszcze kiedyś być szczęśliwy przy jej boku.

- Michałku...
- Mamo nie zwracaj na mnie uwagi... Muszę odcierpieć za to, co zrobiłem... - odpowiadasz, nawet nie podnosząc wzroku i kierując go na nią. Po chwili czujesz, że opiera się o twoje ramie, siadając obok ciebie na podłodze. - Mamo, a co jeśli ja to wszystko doszczętnie spieprzyłem?
- Synku... - przyciąga cię do siebie i pozwala wtulić się w siebie. - Pomyśl o tym, jak Dagmara może się czuć... Pomyśl, jak my wszyscy to znosimy... Pomyśl o tym, że macie Oliwiera... Pomyśl teraz, co możesz zrobić, by to wszystko naprawić... Fakt, zepsułeś to co było idealne... Ale zapamiętaj sobie jedno... Jeśli mocno czegoś chcesz, to walcz... za wszelką cenę, synku... Pamiętasz, jak tata wyprowadził się do babci, jak byliście mali? - kiwasz na znak, że pamiętasz i pozwalasz jej kontynuować. - Powodem nie była choroba babci, ale to, że się pokłóciliśmy... bardzo pokłóciliśmy. Chodziło wtedy o to, że ojciec podejrzewał mnie o zdradę... - milknie, by wytrzeć, wypływające z kącików oczu, łzy. - Michał, niewiele brakowało, żebym to zrobiła... Ale nie z własnej woli. Twój tata uratował mnie przed gwałtem... Ponadto wybaczył, że zamiast zajmować się wami, ja szukałam sobie rozrywek w postaci romansów. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, ile wtedy wycierpiał przeze mnie... Ale kochał mnie i walczył... Kochanie, powiem ci jeszcze jedno... Mówi się, że lepiej jest kochać mnie, słabiej się angażować... Ale to nie prawda, bo wtedy nie ma się siły, by walczyć... Dlatego ty musisz odnaleźć w sobie tę siłę, ten upór... Musisz wygrać ze złem, które spowodowałeś...
- A jak jest już za późno?
- Synku, nigdy nie jest za późno, żeby zawalczyć o miłość i szczęście...

Wstaje i zostawia cię samego przed kominkiem w salonie. Z twoich oczu powoli zaczynają płynąć słone krople wody. Nie reagujesz na to, że ogień dawno już wygasł, że zrobiło się zimno, że za oknem nie słychać już pojedynczych wybuchów spóźnionych petard. Siedzisz nadal po turecku na dywanie i wpatrujesz się w ostatni tlący się kawałek drewna, który po chwili całkowicie wygasa. Nie pozwolisz, żeby twoja miłość do Dagmary również kiedyż wygasła, nie pozwolisz, żeby twoje szczęście się od ciebie oddaliło.

Chcesz zacząć kochać bardziej, nawet jeśli będziesz cierpiał, Michale...

~*~*~

No i wróciłam :D
Coś pewna fraza prześladuje mnie, jak pisze to opowiadanie.
"Jeśli kochasz mniej, to nie walczysz, jeśli bardziej, cierpisz, walcząc." - to tak w skrócie, bo jest i rozbudowana wersja ;)
Obecnie ja piszę już kulminacyjne rozdziały tej historii i chyba wyrobię się w 20. ;)
Jako że dosłownie kilka dni temu zaczął się nowy rok, to ja z całego serca chciałabym życzyć Wam tego, aby wszystko szło tak, jak sobie zaplanowałyście i żeby każe marzenie brnęło do tego, by się spełnić. Wszystkiego Najlepszego :* :D
Pozdrawiam :*
Ps. Czy tylko mi się tak nie chciało wracać do rzeczywistości? :P
Zapraszam: