Michał.
Czujesz się pusty. Pozbawiony wszystkiego, co dawało ci szczęście. Wczorajszego wieczora spieprzyła się ostatnia rzecz, która trzymała cię jeszcze przy normalnym funkcjonowaniu. Jednak to nie zależało już jedynie od ciebie. Ty się starałaś, a mimo wszystko nie możesz dziś świętować. Dziś możesz jedynie wracać w ciszy z Rzeszowa do Bełchatowa i wsłuchiwać się w najsmutniejsze piosenki, jakie mieści twój odtwarzacz. Dziś możesz powiedzieć, że skończyło się dosłownie wszystko. Przegraliście cały sezon przez jeden mecz. Cała praca przepadła.
Ostatni tydzień był jednym wielkim koszmarem. Agata codziennie stawała ci na drodze i wyraźnie prowokowała, żebyś coś jej zrobił. Jednak nie pozwoliłeś sobie na nic złego, bo wiedziałeś, że w mieszkaniu czeka tak samo wystraszona Dagmara i niczego nieświadomy Oliwier. Tak, pozwoliła ci wrócić do wspólnego lokum i spać w salonie. Pamiętasz, jak pierwszej nocy, gdy już leżałeś pod kocem na kanapie, ona nerwowo chodziła po mieszkaniu od sypialnianego okna do tego w kuchni, z której widać pobliski parking. Czułeś, że nie wie, co powinna robić, więc wstałeś, podszedłeś do niej i delikatnie objąłeś swoimi ramionami, szepcząc cicho, że wszystko będzie dobrze.
Stałeś za nią, tuliłeś się do jej pleców, szeptałeś, że ochronisz ją i wasze dziecko przed wszystkim. Patrzyłeś dodatkowo w zasypiający Bełchatów okryty gęstą mgłą, która spoczęła na ulicach. Cieszyłeś się wtedy, że nie musiałeś patrzeć w jej oczy. Oczy przepełnione smutkiem, lękiem, rozpaczą. Ale cieszyłeś się również, że jesteście teraz razem, bo we trójkę jesteście silniejsi niż pojedynczo. Tamtej nocy usnęliście razem. Przytuleni do siebie gnieździliście się na wąskiej kanapie, byleby tylko czuć swoją obecność, bicie serca, ciepło skóry. Byleby być przy sobie.
Teraz musisz wymyślić coś, co pozwoli ci żyć odrobinę normalnie. Odrobinę podobnie to tego, jak było. Odrobinę przywróci to, co było między tobą a Dagmarą. Wierzysz w to, ale nadal wątpisz. Jednak nie wątpisz w to, że Agata musi zniknąć z twojego życia raz na zawsze. Musi, bo z każdym kolejnym dniem rozwala ciebie od samego środka. Ty cierpisz, ale nie potrafisz nawet pojąć, co może czuć twoja żona, gdy jesteś blisko niej. Zdajesz sobie sprawę, że każde następne słowo blondynki powoduje ból u Dagi, a tego chcesz się jak najszybciej pozbyć. Za wszelką cenę. I na pewno nie uwierzysz w to, że ta fałszywa kobieta nosi pod sercem twoje dziecko.
- Za ile będziecie pod halą? - słyszysz głos żony przez telefon, a na ustach od razu pojawia ci się uśmiech.
- Za pół godziny powinniśmy być - mówisz wesoło.
- To podjedziemy z Małym po ciebie, przecież nie będzie wracał po ciemku na pieszo - czujesz, że się uśmiecha. Zawsze potrafiłeś to wyczuć. Nie ważne czy rozmawiając z nią przez drzwi od łazienki czy tak, że dzielą was setki kilometrów.
- To przyjedźcie... - uśmiechasz się szeroko, co nie unika uwadze Mariuszowi, który zajmuje siedzenie obok. - Do zobaczenia Daga...
- Do zobaczenia Michał... - kończy połączenie, a ty odwracasz wzrok w kierunku przyjaciela.
- Zmieniłeś się... na lepsze - słyszysz, ale nie zdążasz odpowiedzieć, bo od razu zakłada na uszy słuchawki i wtapia wzrok w szybę. Dziwi cię to, ale cieszysz się, że powoli wszystko zaczyna się układać.
Zaczynasz wierzyć, że wszystko wraca na właściwe tory, Michale... Nie masz jednak pojęcia, że to wszystko to tylko pozory...
Dagmara.
Nie wiesz, po co to robisz. Nie wiesz, co cię podkusiło, żeby do niego zadzwonić i powiedzieć, że przyjedziesz pod halę. Nie wiesz, dlaczego miałaś po prostu ochotę, by pokazać sobie samej, że wszystko może wyglądać tak, jakby nic się nigdy nie stało. Nie wiesz, z jakiego powodu czujesz, że to jednak nie będzie koniec tego okropieństwa. Czujesz, że to wszystko będzie ciągnąć się jeszcze długo, a szczęście nie przyjdzie tak łatwo. Bo tak na prawdę, to chciałabyś zapomnieć, wyrzucić z pamięci ostatnie trzy miesiące i być dawną Dagmarą, żoną Michała, matką Oliwiera.
Parkujesz samochód na parkingu i razem z synkiem czekasz na przyjazd klubowego autobusu. Na dworze nadal jest zimno i ciemno wieczorami, które przychodzą jeszcze wcześnie. Oliwier cały czas wesoło podśpiewuje melodie lecące z radia, a ty patrzysz się przed siebie. Widzisz sylwetkę kobiety, lecz w pierwszej chwili nie widzisz jej twarzy. Krąży obok wejścia do hali, jakby na kogoś czekała, jakby była kimś takim jak ty. Jakby była partnerką jakiegoś siatkarza. Dopiero, gdy podchodzi do swojego samochodu i wsiada do niego, zauważasz jej twarz w świetle samochodowego światełka. Wiesz już kto to. Wiesz również, że nie wróży to niczego dobrego.
Po piętnastu minutach na parking przy hali wjeżdża autobus ze smutnymi siatkarzami bełchatowskiego klubu. Wiesz, że Michał jest zawiedziony, lecz wiesz również, że czas spędzony z wami pozwoli mu się podnieść i dalej walczyć. Wysiadacie szybko z samochodu, który zamykasz i razem idziecie do Michała. Mały wyrywa ci się i pędzi w stronę ojca. Krzyczysz do niego, żeby uważał, śmiejąc się wesoło i z jego zachowania i do uśmiechniętego na wasz widok męża. Po drugiej stronie ulicy przy Michale widzisz podminowanych siatkarzy, którzy również uśmiechają się do swoich partnerek. Zbliżasz się do przejścia dla pieszych, po którym biegnie już Olek. Z prawej strony widzisz światła samochodowe, a do twoich uszu dociera przeraźliwy krzyk. Dopiero po chwili uświadamiasz sobie, że to ty krzyczysz, że zdzierasz gardło, że w jednej sekundzie z twoich oczu wypływają łzy.
- Oliwier, uważaj!!! - krzyczysz z całych sił, lecz to nic nie daje.
Biegniesz w jego stronę, ale to nic nie daje. Widzisz, jak na twoich oczach Mały wylatuje w powietrze i spada parę metrów dalej, jak jego ciało bezwładnie uderza o asfalt, jak główka uderza o strukturę podłoża, jak łamią mu się kości, jak strasznie cierpi. Słyszysz jedynie jego przeraźliwy krzyk. Jedynie krzyk twojego syna i biegnącego do niego Michała. Ty nie potrafisz. Nie potrafisz zareagować. Widzisz rozmazany obraz dziecka, męża i odjeżdżającego samochodu. Twoje oczy drażni widok lamp samochodów, które zatrzymują się w miejscu. Nie potrafisz ruszyć do przodu. Nie potrafisz powstrzymać swojego ciała, by nie upadło na kolana. Nie zatrzymujesz potoku łez. Nie masz siły, by się podnieść i podbiec do syna.
- Dagmara!!! - dopiero krzyk męża doprowadza cię do pełni świadomości. Ile sił w nogach biegniesz do niego i bezwładnie leżącego synka. Przebijasz się przez gromadny tłum gapiów i padasz na kolana przy swoim dziecku, które panicznie krzyczy, które nie może się ruszyć, które cierpi niewyobrażalnie tak, że z niczym nie jesteś w stanie tego porównać. Odruchowo łapiesz go za dłoń, całujesz czoło, chciałabyś nawet opleść, go ramionami, ale możesz mu zrobić krzywdę. Patrzysz na Michała, który rozgląda się po wszystkich. - Zadzwońcie na pogotowie!!! Niech ktoś ratuje mojego syna!!! - krzyczy jedynie panicznie, wstając i biegając od jednej osoby do drugiej, aż w końcu pada obok ciebie i nie pozwala, by ktokolwiek inny niż wy, mógł dostać się do Oliwiera, który traci powoli przytomność, a jego głowa opada bezwładnie na drogę. - Do cholery, Mały nie możesz umrzeć!!! - krzyczy, potrząsając ciałem dziecka. - Pomocy!
Twój kręgosłup robi się wiotki, nie panujesz nad spięciem jego mięśni, nie panujesz nad powolnym upadkiem tułowia na podłoże obok swojego dziecka, nie reagujesz na krzyk męża. Układasz się przy swojej latorośli, płaczesz, tuląc go do siebie, głaszczesz po zakrwawionej główce i blond włoskach, które teraz są brązowe od brudu i krwi. Oddajesz go dopiero w ramiona sanitariuszy, którzy zajmują się jego bezbronnym i niewinnym ciałkiem. Widzisz, jak usztywniają mu kark, jak zakładają tymczasowy gips na nogę i rękę, jak ocierają z jego pościeranej twarzy strużki krwi. Widzisz, jak cierpi, a twoje skołatane serce ponownie przeżywa koszmar. Nie możesz teraz stracić syna. Nie teraz, gdy wszystko zaczęło się układać.
- Nie może pani niestety z nami jechać.
- Jak to nie mogę?! - wręcz krzyczysz na młodą kobietę, przedzierając się do drzwi karetki.
- Chłopiec jest w bardzo ciężkim stanie, nie wiemy, co może się wydarzyć w drodze...
- Nie zostawię go samego! Nie rozumie pani?! To jest moje dziecko! To ja go urodziłam, to ja go wychowałam, to ja muszę teraz z nim być!
Nie obchodzi cię to, że nie hamujesz płaczu. Nie interesuje cię to, że gapie patrzą się krzywo na ciebie i zaczynają wytykać palcami. Nie zwracasz uwagi na to, że Michał próbuje odciągnąć cię od pojazdu, by ten jak najszybciej odjechał do szpitala, a Mały jak najszybciej znalazł się w szpitalu. Dla ciebie liczy się to, że serce matki krzyczy to, że musisz z nim teraz być, że On cię potrzebuje. Podbiegasz jedynie jeszcze do męża, wtulasz się w niego mocno i cicho szepczesz, że wiesz, kto to zrobił.
- Daga, kto? - słyszysz jego stłumiony przez hałas głos.
- Agata...
Teraz już wiesz, Dagmaro, że zrobiła to, o czym mówiła... Zaczęła niszczyć was po kolei...
Czujesz się pusty. Pozbawiony wszystkiego, co dawało ci szczęście. Wczorajszego wieczora spieprzyła się ostatnia rzecz, która trzymała cię jeszcze przy normalnym funkcjonowaniu. Jednak to nie zależało już jedynie od ciebie. Ty się starałaś, a mimo wszystko nie możesz dziś świętować. Dziś możesz jedynie wracać w ciszy z Rzeszowa do Bełchatowa i wsłuchiwać się w najsmutniejsze piosenki, jakie mieści twój odtwarzacz. Dziś możesz powiedzieć, że skończyło się dosłownie wszystko. Przegraliście cały sezon przez jeden mecz. Cała praca przepadła.
Ostatni tydzień był jednym wielkim koszmarem. Agata codziennie stawała ci na drodze i wyraźnie prowokowała, żebyś coś jej zrobił. Jednak nie pozwoliłeś sobie na nic złego, bo wiedziałeś, że w mieszkaniu czeka tak samo wystraszona Dagmara i niczego nieświadomy Oliwier. Tak, pozwoliła ci wrócić do wspólnego lokum i spać w salonie. Pamiętasz, jak pierwszej nocy, gdy już leżałeś pod kocem na kanapie, ona nerwowo chodziła po mieszkaniu od sypialnianego okna do tego w kuchni, z której widać pobliski parking. Czułeś, że nie wie, co powinna robić, więc wstałeś, podszedłeś do niej i delikatnie objąłeś swoimi ramionami, szepcząc cicho, że wszystko będzie dobrze.
Stałeś za nią, tuliłeś się do jej pleców, szeptałeś, że ochronisz ją i wasze dziecko przed wszystkim. Patrzyłeś dodatkowo w zasypiający Bełchatów okryty gęstą mgłą, która spoczęła na ulicach. Cieszyłeś się wtedy, że nie musiałeś patrzeć w jej oczy. Oczy przepełnione smutkiem, lękiem, rozpaczą. Ale cieszyłeś się również, że jesteście teraz razem, bo we trójkę jesteście silniejsi niż pojedynczo. Tamtej nocy usnęliście razem. Przytuleni do siebie gnieździliście się na wąskiej kanapie, byleby tylko czuć swoją obecność, bicie serca, ciepło skóry. Byleby być przy sobie.
Teraz musisz wymyślić coś, co pozwoli ci żyć odrobinę normalnie. Odrobinę podobnie to tego, jak było. Odrobinę przywróci to, co było między tobą a Dagmarą. Wierzysz w to, ale nadal wątpisz. Jednak nie wątpisz w to, że Agata musi zniknąć z twojego życia raz na zawsze. Musi, bo z każdym kolejnym dniem rozwala ciebie od samego środka. Ty cierpisz, ale nie potrafisz nawet pojąć, co może czuć twoja żona, gdy jesteś blisko niej. Zdajesz sobie sprawę, że każde następne słowo blondynki powoduje ból u Dagi, a tego chcesz się jak najszybciej pozbyć. Za wszelką cenę. I na pewno nie uwierzysz w to, że ta fałszywa kobieta nosi pod sercem twoje dziecko.
- Za ile będziecie pod halą? - słyszysz głos żony przez telefon, a na ustach od razu pojawia ci się uśmiech.
- Za pół godziny powinniśmy być - mówisz wesoło.
- To podjedziemy z Małym po ciebie, przecież nie będzie wracał po ciemku na pieszo - czujesz, że się uśmiecha. Zawsze potrafiłeś to wyczuć. Nie ważne czy rozmawiając z nią przez drzwi od łazienki czy tak, że dzielą was setki kilometrów.
- To przyjedźcie... - uśmiechasz się szeroko, co nie unika uwadze Mariuszowi, który zajmuje siedzenie obok. - Do zobaczenia Daga...
- Do zobaczenia Michał... - kończy połączenie, a ty odwracasz wzrok w kierunku przyjaciela.
- Zmieniłeś się... na lepsze - słyszysz, ale nie zdążasz odpowiedzieć, bo od razu zakłada na uszy słuchawki i wtapia wzrok w szybę. Dziwi cię to, ale cieszysz się, że powoli wszystko zaczyna się układać.
Zaczynasz wierzyć, że wszystko wraca na właściwe tory, Michale... Nie masz jednak pojęcia, że to wszystko to tylko pozory...
Dagmara.
Nie wiesz, po co to robisz. Nie wiesz, co cię podkusiło, żeby do niego zadzwonić i powiedzieć, że przyjedziesz pod halę. Nie wiesz, dlaczego miałaś po prostu ochotę, by pokazać sobie samej, że wszystko może wyglądać tak, jakby nic się nigdy nie stało. Nie wiesz, z jakiego powodu czujesz, że to jednak nie będzie koniec tego okropieństwa. Czujesz, że to wszystko będzie ciągnąć się jeszcze długo, a szczęście nie przyjdzie tak łatwo. Bo tak na prawdę, to chciałabyś zapomnieć, wyrzucić z pamięci ostatnie trzy miesiące i być dawną Dagmarą, żoną Michała, matką Oliwiera.
Parkujesz samochód na parkingu i razem z synkiem czekasz na przyjazd klubowego autobusu. Na dworze nadal jest zimno i ciemno wieczorami, które przychodzą jeszcze wcześnie. Oliwier cały czas wesoło podśpiewuje melodie lecące z radia, a ty patrzysz się przed siebie. Widzisz sylwetkę kobiety, lecz w pierwszej chwili nie widzisz jej twarzy. Krąży obok wejścia do hali, jakby na kogoś czekała, jakby była kimś takim jak ty. Jakby była partnerką jakiegoś siatkarza. Dopiero, gdy podchodzi do swojego samochodu i wsiada do niego, zauważasz jej twarz w świetle samochodowego światełka. Wiesz już kto to. Wiesz również, że nie wróży to niczego dobrego.
Po piętnastu minutach na parking przy hali wjeżdża autobus ze smutnymi siatkarzami bełchatowskiego klubu. Wiesz, że Michał jest zawiedziony, lecz wiesz również, że czas spędzony z wami pozwoli mu się podnieść i dalej walczyć. Wysiadacie szybko z samochodu, który zamykasz i razem idziecie do Michała. Mały wyrywa ci się i pędzi w stronę ojca. Krzyczysz do niego, żeby uważał, śmiejąc się wesoło i z jego zachowania i do uśmiechniętego na wasz widok męża. Po drugiej stronie ulicy przy Michale widzisz podminowanych siatkarzy, którzy również uśmiechają się do swoich partnerek. Zbliżasz się do przejścia dla pieszych, po którym biegnie już Olek. Z prawej strony widzisz światła samochodowe, a do twoich uszu dociera przeraźliwy krzyk. Dopiero po chwili uświadamiasz sobie, że to ty krzyczysz, że zdzierasz gardło, że w jednej sekundzie z twoich oczu wypływają łzy.
- Oliwier, uważaj!!! - krzyczysz z całych sił, lecz to nic nie daje.
Biegniesz w jego stronę, ale to nic nie daje. Widzisz, jak na twoich oczach Mały wylatuje w powietrze i spada parę metrów dalej, jak jego ciało bezwładnie uderza o asfalt, jak główka uderza o strukturę podłoża, jak łamią mu się kości, jak strasznie cierpi. Słyszysz jedynie jego przeraźliwy krzyk. Jedynie krzyk twojego syna i biegnącego do niego Michała. Ty nie potrafisz. Nie potrafisz zareagować. Widzisz rozmazany obraz dziecka, męża i odjeżdżającego samochodu. Twoje oczy drażni widok lamp samochodów, które zatrzymują się w miejscu. Nie potrafisz ruszyć do przodu. Nie potrafisz powstrzymać swojego ciała, by nie upadło na kolana. Nie zatrzymujesz potoku łez. Nie masz siły, by się podnieść i podbiec do syna.
- Dagmara!!! - dopiero krzyk męża doprowadza cię do pełni świadomości. Ile sił w nogach biegniesz do niego i bezwładnie leżącego synka. Przebijasz się przez gromadny tłum gapiów i padasz na kolana przy swoim dziecku, które panicznie krzyczy, które nie może się ruszyć, które cierpi niewyobrażalnie tak, że z niczym nie jesteś w stanie tego porównać. Odruchowo łapiesz go za dłoń, całujesz czoło, chciałabyś nawet opleść, go ramionami, ale możesz mu zrobić krzywdę. Patrzysz na Michała, który rozgląda się po wszystkich. - Zadzwońcie na pogotowie!!! Niech ktoś ratuje mojego syna!!! - krzyczy jedynie panicznie, wstając i biegając od jednej osoby do drugiej, aż w końcu pada obok ciebie i nie pozwala, by ktokolwiek inny niż wy, mógł dostać się do Oliwiera, który traci powoli przytomność, a jego głowa opada bezwładnie na drogę. - Do cholery, Mały nie możesz umrzeć!!! - krzyczy, potrząsając ciałem dziecka. - Pomocy!
Twój kręgosłup robi się wiotki, nie panujesz nad spięciem jego mięśni, nie panujesz nad powolnym upadkiem tułowia na podłoże obok swojego dziecka, nie reagujesz na krzyk męża. Układasz się przy swojej latorośli, płaczesz, tuląc go do siebie, głaszczesz po zakrwawionej główce i blond włoskach, które teraz są brązowe od brudu i krwi. Oddajesz go dopiero w ramiona sanitariuszy, którzy zajmują się jego bezbronnym i niewinnym ciałkiem. Widzisz, jak usztywniają mu kark, jak zakładają tymczasowy gips na nogę i rękę, jak ocierają z jego pościeranej twarzy strużki krwi. Widzisz, jak cierpi, a twoje skołatane serce ponownie przeżywa koszmar. Nie możesz teraz stracić syna. Nie teraz, gdy wszystko zaczęło się układać.
- Nie może pani niestety z nami jechać.
- Jak to nie mogę?! - wręcz krzyczysz na młodą kobietę, przedzierając się do drzwi karetki.
- Chłopiec jest w bardzo ciężkim stanie, nie wiemy, co może się wydarzyć w drodze...
- Nie zostawię go samego! Nie rozumie pani?! To jest moje dziecko! To ja go urodziłam, to ja go wychowałam, to ja muszę teraz z nim być!
Nie obchodzi cię to, że nie hamujesz płaczu. Nie interesuje cię to, że gapie patrzą się krzywo na ciebie i zaczynają wytykać palcami. Nie zwracasz uwagi na to, że Michał próbuje odciągnąć cię od pojazdu, by ten jak najszybciej odjechał do szpitala, a Mały jak najszybciej znalazł się w szpitalu. Dla ciebie liczy się to, że serce matki krzyczy to, że musisz z nim teraz być, że On cię potrzebuje. Podbiegasz jedynie jeszcze do męża, wtulasz się w niego mocno i cicho szepczesz, że wiesz, kto to zrobił.
- Daga, kto? - słyszysz jego stłumiony przez hałas głos.
- Agata...
Teraz już wiesz, Dagmaro, że zrobiła to, o czym mówiła... Zaczęła niszczyć was po kolei...
~*~*~
I tak to się rozwija... :((
Nawet nie wiecie, jak bardzo trudno pisało mi się ten rozdział i dwa następne.
Powiem tyle, ja płakałam, bo dla mnie samej to trudne, a miało być jeszcze bardziej smutne.
Mam nadzieję, że mimo wszystko się wam to spodobało i jesteście tu razem ze mną.
To bardzo miłe czytać tak wiele ciepłych słów od Was :D
Trzymajcie się ciepło :*
Powiem tyle, ja płakałam, bo dla mnie samej to trudne, a miało być jeszcze bardziej smutne.
Mam nadzieję, że mimo wszystko się wam to spodobało i jesteście tu razem ze mną.
To bardzo miłe czytać tak wiele ciepłych słów od Was :D
Trzymajcie się ciepło :*